Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ !
Forum mistyki Kościoła Katolickiego pw. św. Jana Pawła II : Pamiętaj pielgrzymie: "zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On [rzeknie]: "OTO JESTEM!" (Iz 58,9).
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Jezus czuwa nad moją drogą

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna -> Cuda nawrócenia, świadectwa wiary, objawienia, orędzia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Pią 22:58, 02 Wrz 2016    Temat postu: Jezus czuwa nad moją drogą

Chciałbym opisać Wam niezwykłą historię jaka prowadziła mnie do poczęcia, a potem towarzyszyła mi przez całe moje życie.

Jest to bardzo osobista, wręcz intymna historia, dotycząca nie tylko mnie, ale też moich najbliższych, więc będę w niektórych miejscach oszczędny w słowach.

Zaczęło się to wszystko na przełomie XIX i XX stulecia na terenie dzisiejszej Ukrainy. Mieszkali tam moi przyszli dziadkowie z obu stron. Nie znali się, przebywali w różnych stronach Ukrainy. W wyniku Rewolucji Październikowej ich sielska rzeczywistość zmusiła ich by ratując życie uciekli do centralnej Europy, gdzie odnaleźli się w Warszawie w rodzącym się właśnie od nowa po ponad 130 latach niewoli, Państwie Polskim. Tam się pożenili i tam zrodzili się moi rodzice. Mama i tata poznali się dopiero w latach 40-tych, w czasie okupacji hitlerowskiej.Mieli narzeczonych w jednej rodzinie i tam się poznali na wspólnych spotkaniach w tamtej rodzinie. Narzeczona taty i narzeczony mamy mieli jeszcze troje rodzeństwa. Wszyscy byli w konspiracji Armii Krajowej, włącznie z ich rodzicami, a gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, wszyscy poszli do powstania. Tam cała piątka zginęła w sierpniu 1944 roku. Miesiąc później we wrześniu zginął 19-letni brat mamy.
Mama i tata odnaleźli się jakoś po wojnie i jak mówiła mama, nie z miłości, tylko z rozsądku weszli ze sobą w związek małżeński, niejako pieczętując nie tyle swoją miłość wzajemną do siebie, co miłość do poległych narzeczonych.

Po wojnie panowała wielka bieda i duże ryzyko uwięzienia a nawet rozstrzelania przez władze pod byle jakim pretekstem. Przynależność do Armii Krajowej do której należał tata praktycznie kosztowało utratę wolności lub życia, chyba, że udało się to zataić.
Ojciec mamy w tym czasie był aresztowany i skazany w procesie pokazowym na 15 lat więzienia - to był chyba najłagodniejszy wyrok w tym procesie.

W domu było ubogo, a byli już na świecie moi bracia. Kiedy ja się począłem, trochę niechcący, powstała u rodziców decyzja bym się nie rodził... Mama poszła z tym do lekarza, co wówczas było dość oczywistą decyzją. Potem do innego lekarza. I jeszcze do innego.Żaden lekarz nie zdecydował się przerwać tej ciąży. Nie dlatego, by nie popierali aborcji, aborcja była wówczas powszechna. Dlatego, ze mama od poczęcia dostała gorączki 38 stopni i nikt nie wiedział skąd ta gorączka jest. Gorączka nie ustawała przez cały okres ciąży.
Urodziłem się cały i zdrowy.

Przez rodziców byłem traktowany trochę na prawach specjalnych, jak dziecko które przyszło na świat nie tyle z ich woli co z Ręki Boga.
Mijały lata.
To były dziwne czasy, w roku 1957 bodaj, wyprowadzono religię ze szkół do sal katechetycznych przy kościołach. Mama o tym nie wiedziała, lub zapomniała i dlatego nie zapisała mnie na religię, bo myślała, że religia jest w szkole. Kiedy kończyła się pierwsza klasa, jakoś w maju odkryłem, ze koleżanki i koledzy z klasy po szkole nie idą do domów tylko gdzie indziej. Poszedłem za nimi i tak trafiłem na lekcję religii.
Świątobliwa siostra, która tę religię prowadziła, przyjęła mnie jak prawdziwa siostra, a nawet święta, bo tak sobie wyobrażałem święte osoby. W drugiej klasie chodziłem już cały rok na religię, podobnie w trzeciej. Przygotowałem się do Pierwszej Komunii a potem do Bierzmowania w czwartej klasie. Miałem tylko 10 lat.

Jakiś czas po Bierzmowaniu opuściłem kościół.
To było związane z rozmaitymi przyczynami osobistymi. Moja wiara się bardzo wtedy zachwiała. Jednak już wtedy umiałem filozofować i gdy ustały emocje zapytałem sam siebie: czy mam dowody na nieistnienie Boga, czy nie mam dowodów na Jego istnienie?
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: nie mam dowodów na to, że Bóg nie istnieje. Ja po prostu tego nie wiem.
Zostałem agnostykiem na długich 14 lat.
Chrzest bratanka odbył się w dniu ingresu Papieża Jana Pawła II to było 21.10.1978. Ten dzień stał się dniem mego powrotu do Kościoła, bo swoja funkcję chrzestnego ojca poprzedziłem porządnym przygotowaniem i sakramentem Pokuty.
Nie od razu Kraków zbudowano, więc trzeba było jeszcze poprawić tę terapię szokową i taką okazją stał się nasz ślub w roku 1982. Skądinąd 16 października, w czwartą rocznicę wyboru Papieża Jana Pawła II. Od tej pory, tak jak przyrzekłem zacząłem kształtować i siebie i rodzinę jako katolików. Szło mi tak sobie, jednak wtedy właśnie przeczytałem Katechizm, zdobyte dzieła Jana Pawła II, Rozmowy z Janem Pawłem II - napisane przez Andre Frossarda, neofity nawróconego na wiarę katolicką kilka lat wcześniej. Nastał rok 1984.
Nauczyłem się medytować na Różańcu idąc z miasta do mojej dzielnicy piechotą w nocy, w ten sposób nie traciłem czasu, a poznawałem bardzo głęboko Tajemnice Różańcowe. Te medytacje tak mi weszły w krew, że medytowałem na spacerach, także na spacerach nocnych, które bardzo lubiłem.
Pewnej nocy medytowałem nieskończoną miłość Boga.
W trakcie poczułem ogrom tej miłości, która dotyka całego świata i utrzymuje go w naturalnej kondycji a to, co żywe - przy życiu. To było tak piękne przeżycie mistyczne, że wpadłem w zachwyt. W tym zachwycie dostrzegłem, że nie wszystkie istoty cieszą się Bożą miłością, że szatan nie dostrzega tej miłości. A przecież jest kochany tak jak wszystkie Boże dzieci.Czułem, ze chcę dokonać czegoś absolutnie nietypowego i być może bardzo grzesznego. Zacząłem modlić się za szatana by pojął on nieskończoną miłość Bożą, by dzięki temu nawrócił się i przeprosił Boga za swoje grzechy i wrócił do Niego.
Po tej modlitwie zatrzymałem się. Czekałem, kiedy gwiazdy upadną na mnie, by mnie zabić za świętokradztwo. Nic takiego się nie stało.
Odczuwałem za to wielkie zainteresowanie świata moją skromną osobą. Przyglądały mi się Niebo, szatan, świat stworzony, gwiazdy, las i ziemia.I wszyscy się dziwili. Bo prawdopodobnie za szatana mało kto się modlił do tej pory.
Gwiazdy nie spadły, zrobiło się jakoś ciepło i przyjaźnie.
Poczułem, że odchodzi ode mnie wszelki strach. Od tamtej pory nie boję się niczego i nikogo. Są rzeczy które mnie napełniają lękiem, także wstrętem, ale nie strachem. To piekło i grzech.
Co nie zmienia faktu, że nadal jestem grzesznikiem i to nie małym.
Jednak to na szczęście nie spowiedź.
Potem na każdym nocnym spacerze rozmawiałem z Bogiem.
Zadawałem mu pytania otrzymywałem odpowiedzi z głębi duszy.
Część czasu milczałem, kontemplując Go.

A był to czas wielkiej zimnej wojny na świecie. Eskalacja zbrojeń, rozmaitych gróźb wzajemnych miedzy dwoma blokami wojskowymi USA i ZSRR. Media straszyły wybuchem III wojny światowej, tym razem wojny nuklearnej.

Pewnego razu, gdy w ciszy na nocnym spacerze, kontemplowałem Boga, usłyszałem nagle Jego głos, głos we wnętrzu mej duszy.

To było tym razem Jego pytanie do mnie:
No dobrze, a powiedz co zrobisz, jeśli świat ogarną katastrofy i wojny do tego stopnia, że nikt już nie będzie mnie kochał, nikt nie będzie się do mnie modlił, tylko wszyscy, cały świat, będą mi złorzeczyli, że dokonałem rzekomo tego strasznego zła?

Poczułem głęboki ból w duszy. Potem ból w ciele. Nie mogłem iść dalej. Pochyliłem się jak pod wielkim ciężarem. Poczułem na sobie jakby ciężar Krzyża Chrystusowego. Nie wiedziałem co powiedzieć i postanowiłem nic nie odpowiadać w sensie racjonalnym, umysłowym.

I wtedy usłyszałem swoje własne słowa, płynące z głębi serca, nie z umysłu:
Będę Cię kochał Panie mój ze wszystkich sił moich, z całej duszy mojej, i nawet jeśli wszyscy wierzyć w Ciebie przestaną i złorzeczyć Ci będą, pozostanę pośmiewiskiem na placu hańby i świadczyć o Tobie będę po ostatni mój oddech.

Zapadła cisza.
Bóg o nic więcej już nie pytał.
Łzy same mi leciały po policzkach.

Był rok 1984.
Powrót do góry
TOMASZ-V.A.D
Gość






PostWysłany: Sob 0:03, 03 Wrz 2016    Temat postu:

Masz bardzo ciekawą i wzruszającą historię, w której nie brakuje też doświadczenia upadku (agnostycyzm). Pamiętaj jednak, że św.Piotr tez coś Jezusowi obiecywał i zaparł się trzy razy. Niech więc postać Piotra będzie dla ciebie drogowskazem i przypomnieniem swojego postanowienia względem Boga. To pomoże ci tego postanowienia dochować. Pamiętaj również, że Piotr był takim specyficznym człowiekiem, który mimo upadków cały czas wracał do Jezusa jako taki nieporadny człowiek licząc na wybaczenie. Każdemu z nas zdarzają się upadki i jest ich wiele, ale zawsze trzeba szukać Jezusa i wracać do Niego jako takie pokorne dziecko, które potrzebuje pocieszenia, przebaczenia i miłości.

Ja też często upadam, ale wiem jedno - bez Jezusa całe moje życie jest bez sensu. Jestem wtedy jak chodzące zombie, niby żyję ale jestem martwy, grzech nie pozwala mi żyć, nie pozwala cieszyć się życiem, tym co mam. Dopiero po spowiedzi czuje się wolny, blisko Chrystusa i mogę iść z nim nawet na Golgotę.
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Sob 10:22, 03 Wrz 2016    Temat postu:

TOMASZ-V.A.D napisał:
Masz bardzo ciekawą i wzruszającą historię, w której nie brakuje też doświadczenia upadku (agnostycyzm).


Nie odbieram swego agnostycyzmu jako upadku. Przeciwnie, po pierwsze był manifestacją prawdy, jaką wówczas mogłem dostrzec, po drugie stał się deską ratunku dla człowieka, któremu do wiary brakowało tylko objawienia. W momencie gdy to objawienie przyszło, a częściowo je tu opisałem, łaska wiary wróciła.

TOMASZ-V.A.D napisał:
Każdemu z nas zdarzają się upadki i jest ich wiele, ale zawsze trzeba szukać Jezusa i wracać do Niego jako takie pokorne dziecko, które potrzebuje pocieszenia, przebaczenia i miłości.


Kiedy byłem chłopakiem wybierającym drogę życiową 16-18 letnim, myślałem całkiem poważnie o drodze zakonnej w zakonie franciszkanów. Miałem już nawet gotową połowę imienia zakonnego "... od upadków Jezusa".
Jednak co to byłby za zakonnik: nie dość, że agnostyk, to grzesznik?
Odczuwałem bardzo wyraźnie głos wewnętrzny mówiący, że ta droga jest nie dla mnie.

TOMASZ-V.A.D napisał:
Ja też często upadam, ale wiem jedno - bez Jezusa całe moje życie jest bez sensu. Jestem wtedy jak chodzące zombie, niby żyję ale jestem martwy, grzech nie pozwala mi żyć, nie pozwala cieszyć się życiem, tym co mam. Dopiero po spowiedzi czuje się wolny, blisko Chrystusa i mogę iść z nim nawet na Golgotę.


Też tak mam Tomaszu, chwała Bogu, że jest z nami w sakramentach.


Ostatnio zmieniony przez maly_kwiatek dnia Sob 10:23, 03 Wrz 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
TOMASZ-V.A.D
Gość






PostWysłany: Sob 12:13, 03 Wrz 2016    Temat postu:

maly_kwiatek napisał:
Nie odbieram swego agnostycyzmu jako upadku. Przeciwnie, po pierwsze był manifestacją prawdy, jaką wówczas mogłem dostrzec, po drugie stał się deską ratunku dla człowieka, któremu do wiary brakowało tylko objawienia. W momencie gdy to objawienie przyszło, a częściowo je tu opisałem, łaska wiary wróciła.


Gdyby Piotr nie upadł tyle razy nie zrozumiałby miłości i mocy Chrystusa. Upadki wzmocniły jego wiarę, dlatego stał sie apostołem narodów, głową Kościoła na ziemi.
Upadki wzmacniają, sam agnostycyzm jest upadkiem bo jest oderwaniem się od Boga, ale takie doświadczenie pomaga w umacnianiu wiary, więc tak jak i u mnie, tak i u ciebie takie upadki tylko wzmocniły naszą wiarę. Ważne jest aby z upadków sie podnosić, aby poczuć miłość Chrystusa, moc Jego przebaczenia i wtedy człowiek może powiedzieć: "CHRYSTUS WYDOBYŁ MNIE Z FAL ŚMIERCI, JESTEM OCALONY"

Właśnie w taki sposób odbieram mój upadek i powrót do Kościoła, do Boga - jako wyciągnięcie tonącego z fal śmierci, fal grzechu. I chwała za to Bogu i Chrystusowi oraz całemu niebu (oczywiście chodzi o wszystkich znajdujących się w niebie, którzy wstawiają się za nami)
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Sob 15:27, 03 Wrz 2016    Temat postu:

Może ja patrzę na sprawy po prostu inaczej niż Ty, Tomaszu.
Agnostycyzm nie jest grzechem, więc jak mógłby być upadkiem?
Jest to stan człowieka, który nie dostrzega Boga.
Takich ludzi jest mnóstwo, jednak niewielu przyznaje, zgodnie z prawdą swego odczucia: nie wiem czy istnieje Bóg, nie widziałem go.
Agnostycyzm to chodzenie po pustyni raczej, niż upadek.
Oczywiście z tej pustyni Bóg mnie wyciągnął za sprawą chrztu bratanka, jednak przecież mogłem odmówić swego udziału w tej uroczystości jako chrzestny. Zrobiłem jak zrobiłem bo moje serce czekało na ten moment, na ten pretekst, by wstąpić do kościoła.

Mnie nie brakuje upadków, w tym upadków Piotrowych, polegających na wyrzeczeniu się Boga. Jednak nie o tym tu pisałem i nie zamierzam pisać, bo forum to nie konfesjonał. Upadałem wiele razy i tyleż razy powstawałem z pomocą Bożą. Upadki Jezusa były dla mnie drogowskazem.
Jednak to się działo głównie w drugiej części mego życia, o której niebawem Wam napiszę, jeśli pozwolicie.

W pierwszej części życia, jaką pokazałem, najważniejsza stała się dla mnie możliwość mówienia jednym głosem z Janem Pawłem II i Andre Frossardem:
Bóg istnieje, widziałem Go!
Tę prawdę o Bogu widziałem coraz ostrzej i głosiłem ją wszędzie, gdzie byłem przez kolejne 3 lata. Miałem wtedy 30-33 lat.
To wtedy pojawili się w moim życiu duchowym wielcy święci, męczennicy i mistycy tacy jak bł. ks. Jerzy Popiełuszko, który na wiele lat stał się moim przewodnikiem. To on popchał mnie w kierunku normalnego, bycia katolikiem, korzystania co niedzielnej Mszy Świętej, z sakramentów, z Komunii Świętej w pierwszy piątek miesiąca przez 5 lat bez przerwy, z nieustannego nawracania się, żałowania za grzechy i poprawiania się w wyniku postanowień o poprawie. On napełnił mnie też swoim heroizmem, jaki miałem od dziecka, gdy poznałem świętą Joannę d"Arc.

Bez Boga nic nie mogę, z Bogiem zrobię wszystko, czego Bóg będzie ode mnie potrzebował i chciał.

...


Ostatnio zmieniony przez maly_kwiatek dnia Sob 15:31, 03 Wrz 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:51, 03 Wrz 2016    Temat postu:

Niewątpliwie Jezus czuwa nad twoją drogą!

Jestem w głębokim podziwie dla twego pióra, które niewątpliwie prowadzone jest Ręką Bożą! Takich wyznań (confessiones) nie czytałem od niepamiętnych czasów - no może poza Wyznaniami św. Augustyna. Tutaj proszę wszystkich, aby nie poczuli się w jakikolwiek sposób umniejszeni, ponieważ nie chodzi tu o jakąś wartość wyznań (nie byłoby dorzecznym powielać błędu kartezjańsko - kantowskiego w tej materii), lecz chodzi o to, co każdemu bardziej odpowiada, a więc o to, że jeden styl bardziej przemawia, innym mniej.

Wracając do meritum.

Niezwykle dojmującym jest zarówno rys historyczny, jak i mistyczny.

Wspomniane aspekty twej drogi przejęły mnie zarówno realizmem - realizującym się w wątkach: tragicznym i miłosnym, jak i tym pustynnym (duchowym w swej istocie), kiedy to Bóg wyrwał ciebie - mały_kwiatku ze swoistego duchowego autyzmu - jak nazywam agnostycyzm .
Jeśli dobrze rozumiem, słowo "pustynia" oddaje w twych wyznaniach stan "wyjałowienia duchowego".
Język polski jest tak bogaty, że nieustannie się nim zachwycam :wink: Mnie najczęściej słowo "pustynia" kojarzy się z miejscem (stanem), gdzie walczę z demonami, targającymi mnie za kapotę ku temu światu, z objęć którego ja właśnie chcę się wyrwać, porzucając przywiązanie do doczesnych darów ;)

Głęboko poruszyło mnie twoje wyznanie w aspekcie kontemplacyjnym, kiedy to uświadomiłeś mi kolejny raz Bracie maly_kwiatku, że to właśnie spontaniczne poznanie daje pełny obraz bytu i dopiero wówczas zaczynamy słyszeć głos Boży, który "nie mógł " przebić się przez skorupę koncepcji racjonalnych ... Nie dziwię się tez św. Tomaszowi, że rok przed śmiercią przestał pisać, uznając swe pisma za "słomę".
W obliczu kontemplacji Boga i ja uznaję wszystko, co tu i gdziekolwiek i cokolwiek filozoficznego napisałem, po prostu za słomę, siano, plewy ...
Ileż wartościowsze, ileż realniejsze jest po prostu podnieść głowę i spojrzeć w gwiazdy i oczekiwać, by Duch Święty modlił się w naszym sercu.

Dziękuję Tobie, bracie, że jesteś
Exclamation :wink:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Duśka
Gość






PostWysłany: Sob 16:57, 03 Wrz 2016    Temat postu:

exe napisał:
Nie dziwię się tez św. Tomaszowi, że rok przed śmiercią przestał pisać, uznając swe pisma za "słomę".


Może wyrwane z kontekstu zdanie ale przypomniała mi sie taka sama sytuacja s. Faustyny , gdzie mimo zniechęcenia i trudnościami pisania Jezus nalegał , żeby wszystko opisywała. Przecież teraz te wszystkie dzieła jak są nam potrzebne :wink:
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Sob 17:14, 03 Wrz 2016    Temat postu:

Dziękuję Wam za słowa wsparcia.
To są bardzo trudne wyznania, bo sięgają do granic, których nie trzeba w takich publikacjach przekraczać, bo forum to nie konfesjonał. Równocześnie przekraczam, jakby dla Was, inne granice, granice prywatności i bardzo dużej intymności, jakich przed nikim jeszcze nie przekraczałem. Zrobiłem to, bo czuję, że w tym miejscu, z Wami mogę o tych sprawach opowiedzieć, by przymnożyć Bogu chwały, a czytającym dać jakąś pomoc w ich życiu.

Exe, bardzo namacalnie czuję Twoją obecność blisko mnie.
Bardzo Ci jestem za to wdzięczny.
Bądź Bracie.
Powrót do góry
TOMASZ-V.A.D
Gość






PostWysłany: Pon 11:10, 05 Wrz 2016    Temat postu:

Jesteś dzieckiem Boga i tak naprawdę nie jest ważna przeszłość, choć to jest częścią naszego życia o której czasami trudno jest zapomnieć, ale najważniejsza jest przyszłość, bo na nią mamy wpływ, możemy czynić wiele dobra, aby przemieniac świat i nawet, gdy nie wszystko da się zmienić, to każda dusza dla Boga jest cenna .

Uratowanie choćby jednej od potępienia to już jest wielki czyn, wielkie dzieło.
Czyż Bóg może odrzucić takie cenne narzędzie? Na pewno nie. Bądźmy więc narzedziami w rękach Boga, aby choć nie wielką garstkę dusz przyprowadzić do Boga.
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Nie 16:25, 27 Maj 2018    Temat postu:

Mówią, że jeśli uratowałeś choć jedno życie od zguby i śmierci, to warto było Ci żyć.
Było tych istnień kilka, trudno liczyć i nie ma potrzeby wyliczać, Pan Bóg wie wszystko.

Wielokrotnie wyrażałem i wyrażam wdzięczność i prośbę o utrzymanie naszej wspólnoty. To ta wspólnota ratuje mnie od przepaści grzechu, a gdy wspólnota zanika, pojawia się ta przepaść przed moimi nogami.

Wiem, że nie jestem jedyny, który czerpie z naszej wspólnoty ideę życia, choć może jeden, który o tym, bez ogródek, pisze.

Opowiem historię, jaka mi się przydarzyła gdy miałem 18 lat.
Zimową porą wybrałem się z kolegą na 2-dniowy pieszy rajd w górach Beskidu Żywieckiego w Rejon Pilska.
Byliśmy niedoświadczeni, chociaż pełni zapału i energii.
Nie wiedzieliśmy, że zastaniemy drogi i ścieżki szlakowe zasypane zaspami ponad metrowymi, że nie będziemy mogli iść za szlakiem oznakowanym na drzewach bo drzewa do 2 metrów były zasypane śniegiem.
W planach mieliśmy rajd nocny pierwszego dnia po krótkim wypoczynku w schronisku pod Pilskiem, jednak gdy wyszliśmy ze schroniska i uszliśmy jakieś 20 metrów i nie widzieliśmy już nic, ani drogi, ani szlaku ani nawet świateł schroniska, zawróciliśmy. Już wtedy poczułem w głowie układ sygnalizacyjny, sygnalizujący niebezpieczeństwo śmierci i on właśnie zadziałał.
Na drugi dzień poszliśmy na całodzienną wędrówkę aż do miasta Żywca górami w tym śniegu.

Na szczycie nad Żywcem, o nazwie Grojec, kompletnie zasypanym śniegiem, gdy było już ciemno, spotkaliśmy chłopaka, niewiele od nas starszego, który wędrował samotnie. Porozmawialiśmy chwilę, wypiliśmy resztki gorącej herbaty z termosów i podreptaliśmy razem w trójkę dalej.
W pewnym momencie, gdy mocno wiatr zawiał, chłopak zaczął zostawać w tyle. Zatrzymaliśmy się, nie dochodził, więc wróciliśmy. Chłopak siedział w zaspie śnieżnej, gdzie było nieco cieplej niż na wietrze. Twierdził, że odpoczywa i żebyśmy poszli a jego zostawili, że on odpocznie i pójdzie dalej.
I wtedy uruchomił mi się w głowie dzwon bijący na alarm.
Poczułem, ogromne niebezpieczeństwo śmierci dla tego chłopaka, który w tej zaspie mógł dokończyć żywota, poczułem równocześnie dopływ ogromnej ilości adrenaliny, umożliwiający nie tylko wyciągnięcie chłopaka z zaspy, ale także przekonanie go, ze ma iść z nami, a na dole będzie mógł sobie robić co chce. I tak właśnie się stało.
Gdy doszliśmy już do pierwszej ulicy z autobusem adrenalina odeszła. Chłopak nie dziękował specjalnie werbalnie za towarzystwo, ale to co było istotne zobaczyłem w jego oczach przy pożegnaniu. To było podziękowanie za życie.

Byłem wtedy agnostykiem, pamiętacie.
Jednak doświadczenia takich chwil - a było ich więcej - przynosiły mi dowody na to, że Bóg istnieje. Bo to Bóg kazał nam tam iść przez te wszystkie kilometry śniegu, by uratować temu chłopakowi życie.

I na koniec - potęga wspólnoty.
Gdzie dwóch lub więcej spotyka się w imię moje - tam ja jestem pośród nich - mówi Jezus.

I tego Jezusa czułem wiele razy właśnie we wspólnocie. W naszej wspólnocie też Go czuję. Trwajmy przy Nim i z Nim.
Amen.
Powrót do góry
Jaśmina
Gość






PostWysłany: Pią 15:26, 15 Cze 2018    Temat postu:

maly_kwiatek napisał:
Mówią, że jeśli uratowałeś choć jedno życie od zguby i śmierci, to warto było Ci żyć.


Nie zapominajmy o słowach Jezusa: ''Beze Mnie Nic nie możecie uczynić.''


Ostatnio zmieniony przez Jaśmina dnia Pią 15:27, 15 Cze 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:41, 15 Cze 2018    Temat postu:

Duśka napisał:
maly_kwiatek napisał:
Mówią, że jeśli uratowałeś choć jedno życie od zguby i śmierci, to warto było Ci żyć.


Nie zapominajmy o słowach Jezusa: ''Beze Mnie Nic nie możecie uczynić.''
Tak, pamiętamy o synergii działania ku zbawieniu człowieka, o czym przekonuje cała Biblia.
Dlatego też pamiętać należy, że Bóg dopuścił, aby dobro powstało z dna biednego stworzenia :
"Wówczas Pan rzekł memu ojcu, Dawidowi:
"Dobrze postąpiłeś, że powziąłeś zamiar zbudowania domu dla mego Imienia, bo wypłynęło to z twego serca."
(1 Krl 8, 18 )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez exe dnia Pią 15:43, 15 Cze 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Pią 15:50, 15 Cze 2018    Temat postu:

Myślę, że cała ta moja historia, zresztą nie jedna, wręcz krzyczy o tym, na co wskazujecie, exe i Duśka.

To Bóg prowadzi człowieka by mógł czynić Dobro.
Dlatego takie wazne jest słuchać Boga, w sensie i nadsłuchiwać i być posłusznym.
Bo to właśnie wtedy dzieją się cuda.
Cuda dzieją się w trójkącie Bóg - Ty - miejsce i osoby w akcji.

Bez Boga nie ma na to szans.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna -> Cuda nawrócenia, świadectwa wiary, objawienia, orędzia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin