Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ !
Forum mistyki Kościoła Katolickiego pw. św. Jana Pawła II : Pamiętaj pielgrzymie: "zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On [rzeknie]: "OTO JESTEM!" (Iz 58,9).
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Bóg wybiera kogo chce- Vince Sigala

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna -> Cuda nawrócenia, świadectwa wiary, objawienia, orędzia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
uel
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 07 Kwi 2019
Posty: 1211
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 75 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Kraków/Raba Wyżna
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 16:27, 30 Maj 2021    Temat postu: Bóg wybiera kogo chce- Vince Sigala

Świadectwo Vincenta Sigala :

„Byłem radosnym dzieckiem. Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa są piękne. Nie jestem pewien, w którym momencie coś się zmieniło. Pamiętam, że mój dom był szczęśliwy, a potem nagle przestał taki być. Pamiętam, jak siedziałem z mamą i tatą na kanapie, oni mnie łaskotali, a ja się śmiałem. Pamiętam, że gdy tata wracał z pracy, ja biegłem do niego i krzyczałem wesoło: „Tatuś!". Pamiętam też, jaki był dumny, gdy złowiłem pierwszą rybę. Mój ojciec znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek. Był moim bohaterem.
Moje wspomnienia zmieniają się jak w kalejdoskopie: po obrazach obfitujących w dobro widzę ojca, którego przyprowadza policja, który klnie, wrzeszczy i bije moją mamę pasem, czuję, jak mnie chwyta i przykłada mi nóż do gardła, grożąc, że mnie zabije, jeśli mama nie da mu pieniędzy na kolejną działkę heroiny; w końcu widzę go w więzieniu, zamkniętego za włamanie. Pamiętam ten ceglany korytarz i betonową podłogę, po której biegłem, by przytulić mojego tatusia. Teraz jednak był ubrany w pomarańczowy kombinezon. Nie przypominam sobie, bym potem często go widywał. Moja mama rozwiodła się z nim, gdy siedział, bo bała się, że jeśli to zrobi, kiedy on wyjdzie, to ją zabije.

Potem byliśmy z mamą i bratem zdani na siebie. Mieszkaliśmy w Salinas w Kalifornii. Mamy często nie było w domu, bo pracowała na dwa etaty, żeby zapłacić rachunki, a tata odzywał się tylko na święta Bożego Narodzenia i urodziny. Szczególnie zapadła mi w pamięć jedna Wigilia, gdy tata zadzwonił i powiedział, że przyjedzie z wielką niespodzianką dla mnie i mojego młodszego brata. Przez całą Wigilię przepełniały mnie oczekiwanie i czysta radość a w święta Bożego Narodzenia co chwilę pytałem: „Mamo, kiedy tata przyjedzie?”. Ale święta minęły. Bardzo wyraźnie pamiętam że leżałem na progu drzwi wejściowych i rozpaczliwie płakałem, a mama próbowała mnie pocieszyć. Potrafiłem tylko wydusić z siebie: „Chcę do taty. Chcę zobaczyć tatę”. Nigdy już się nie pojawił. Nawet nie zadzwonił.
Tamtej świątecznej nocy 1974 roku, gdy miałem zaledwie pięć lat, w moim sercu zaczął kiełkować gniew. Nie był w nikogo skierowany, ale jego korzenie tkwiły głęboko. Zanim zacząłem czwartą klasę, doświadczyłem trzykrotnie molestowania ze strony opiekunek, które moja mama znała i którym ufała. Czułem się brudny i inny, pogrążony w depresji i pełen obrzydzenia, ale próbowałem ukryć swoje uczucia, nawet przed sobą.
Dokładnie rok później, w święta Bożego Narodzenia, gdy byłem w drugiej klasie, przeżyłem pierwsze doświadczenie mistyczne, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to się tak nazywa. Mama zabrała mnie i brata na świąteczną mszę. Wyszliśmy z kościoła Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Salinas (Kalifornia) głównymi drzwiami, przy których o. Richard O'Halloran żegnał się z parafianami. Gdy znalazłem się niedaleko księdza, spojrzałem w góre i zobaczyłem chwałę Bożą, która świeciła za nim. To światło było zupełnie inne od słonecznego. Czyste niczym kryształ, ale przepełnione kolorem, drgało, błyskało, odradzało się samo z siebie żywe, wspaniałe i nadzwyczajnie piękne.

Gdy byłem w czwartej klasie, mama przeniosła mnie ze szkoły publicznej do katolickiej, która znajdowała się w naszym mieście. Byłem strasznym dzikusem, prawdziwym utrapieniem dla zakonnic, które uczyły mnie wiary, i powodem, dla którego wszyscy nauczyciele wyczekiwali weekendu. Na początku wściekałem się z powodu zmiany szkoly, ale ostatecznie okazało się, że była to jedna najlepszych decyzji, jakie mama mogła podjąć.
Od chwili, w której wszedłem do szkoły katolickiej, wiedziałem, zupełnie nie wiem skąd, że ożenię się z dziewczyną, która też tu chodzi, ma taką samą liczbę liter w imieniu co ja i że moje pierwsze dziecko to będzie syn. Dużo czasu spędzałem na rozglądaniu się po klasie i zastanawianiu, kto to może być. Była to dla mnie ważna sprawa. Żadna z dziewczyn nie miała właściwej liczby liter w imieniu, a potem, jeśli któraś miała, to mi się nie podobała. Co dziwne, wiedziałem, że to się po prostu wydarzy i ta niezgodność z rzeczywistością nie dawała mi spokoju. Nie potrafiłem tego rozpracować.
W szóstej klasie zacząłem uczęszczać do grupy młodzieżowej „Promyki Syna"; prowadząca Cheryl Ward i jej asystentka Fay wzięły nas pod swoje skrzydła, jakbyśmy byli ich dziećmi. Na początku brałem udział w spotkaniach, które odbywały się w domu Cheryl, ze względu na przekąski i dziewczyny, ale z upływem czasu w moim sercu coś się zaczęło zmieniać. Podczas jednego ze spotkań pisaliśmy list do Jezusa i to „coś" okazało się być „Kimś”. Pierwszy raz od siedmiu lat poznałem Kogoś, komu mogłem swobodnie opowiedzieć o moim tacie, Kogoś, kto nie tylko słuchali rozumiał, ale wobec którego czułem, że naprawdę Go obchodzę.
Podczas jednego z naszych ostatnich spotkań, gdy byłem w ósmej klasie, do domu Cheryl zaproszono uczniów niższych klas, żebyśmy my, już prawie absolwenci, pomogli im dołączyć ich do grupy. Zwróciłem uwagę na dziewczynę z czwartej klasy, która siedziała na podłokietniku jasnobrązowego krzesła. Podszedłem i przedstawiłem się.
- Cześć, jestem Vince. - A ja Heather.
Stałem tam, gapiąc się w jej wielkie zielone oczy, i w końcu rzuciłem z siebie:
- Wow, ale ty jesteś ładna. Gdybyś była starsza, to bym się z tobą umówił.
W ten sposób nieświadomie właśnie przedstawiłem się swojej przyszłej żonie: ta sama szkoła, ta sama liczba liter w imieniu (V-i-n-c-e-n-t), a naszym pierwszym dzieckiem będzie czterokilogramowy, mierzący pięćdziesiąt centymetrów chłopiec o imieniu Christian. Nigdy nie wpadłbym na to, że dziewczyna, której szukałem tyle czasu, będzie młodsza ode mnie o cztery lata - to się nazywa Boże poczucie humoru.
Czas mijał, a ja chodziłem już na spotkania dla starszych, chociaż nigdy nie dały mi one tyle, co spotkania w domu Cheryl. Nie otrzymywałem świętych napomnień, moja osobista relacja z Bogiem nie była już dla mnie priorytetem i wydawało mi się, że dla liderów jestem przede wszystkim uciążliwy. Pewnej nocy stanąłem przed całkowicie nieistotnym dylematem, który jednak dla mojego nastoletniego mózgu wydawał się ogromny. Podobały mi się dwie dziewczyny, ja podobałem się im obu i nie byłem pewien, z którą się umówić, a nieumówienie się z żadną nie wchodziło w grę. Zadzwoniłem do Cheryl, żeby spytać ją o radę, a ona odpowiedziała w swoim stylu:
- Cóż, Vince, Bóg może odpowiedzieć na to pytanie o wiele lepiej ode mnie. Może się po prostu o to pomódl, poproś Go o odpowiedź, a potem otwórz Biblię i zacznij czytać?
Odparłem: „OK”, rozłączyłem się i zrobiłem, co mówiła. Żadnej odpowiedzi. Zadzwoniłem więc do niej ponownie.
- Nic się nie wydarzyło, a zrobiłem dokładnie to, co mówiłaś.

Cheryl kazała mi to zrobić jeszcze raz.
-Tym razem módl się sercem. Naprawdę z Nim porozmawiaj. Vince. Proś o odpowiedź i wierz, że ją otrzymasz.
Ponownie się więc pomodliłem - tym razem bardzo mocno, otwarłem Biblię i zacząłem czytać. Gdy mój wzrok padł na pierwsze słowa, poczułem, że Bóg mówi do mnie jasno i bezpośrednio. Jego słowa przebiły mnie na wskroś, choć nie miały nic wspólnego z moim pytaniem.
Fragment Pisma pochodził z Księgi Izajasza: „Słuchajcie tego, domu Jakuba, którzy nosicie imię Izraela, którzy pochodzicie z nasienia Judy. Wy, którzy przysięgacie na imię Pana i wysławiacie Boga Izraela, lecz nie w prawdzie i nie w rzetelności” [Iz 48,1]. Poczułem, że Bóg mówi do mnie o moim braku szczerości wobec Niego, i całkowicie zajął moje serce. Podniósł lustro i otworzył mi oczy. Potem przeczytałem dalsze wersety, które również ukłuły mnie w serce, ale nie zrozumiałem ich znaczenia:
Od tej chwili ogłaszam ci rzeczy nowe, tajemne i tobie nie znane. Dopiero co zostały stworzone, a nie od dawna; i przed dniem dzisiejszym nie słyszałeś o nich, żebyś nie mówił: Znałem je. Wcale nie słyszałeś ani nie wiedziałeś, ani twe ucho nie było przedtem otwarte [Iz 48, 6-8).

Bóg uczynił to wszystko wiele lat później. Objawił mi wizje o nadchodzących wydarzeniach dotyczących świata i Kościoła. Póki co jednak, ten werset musiał zaczekać. Tymczasem w wersecie dwudziestym przyszło powołanie: „Wśród okrzyków wesela zwiastujcie i głoście! Rozgłaszajcie aż po krańce ziemi! Mówcie: Pan wykupił swego sługę, Jakuba". Uwierzyłem, że Pan nakazuje mojemu duchowi zwiastować odkupienie, zwłaszcza moje, i zwiastować Ewangelię szczerze i bez kompromisów, ale trochę się bałem, bo miałem wrażenie, że Bóg się na mnie gniewa. Znowu zadzwoniłem do Cheryl. Szybko mnie uspokoiła, ale dodała:
-Cóż,Vincent, wygląda na to, że ktoś do ciebie mówi. Chcesz mojej rady? Ja bym Go posłuchała.
Wyobrażam sobie, że Cheryl odłożyła wtedy słuchawkę, roześmiała się, a potem zadzwoniła do kilkorga przyjaciół, którzy mnie znali, i powiedziała: „Nie zgadniesz, co się stało"
Następnego dnia poszedłem do szkoły z Biblią w ręku; mówiłem wszystkim znajomym, by przestali grzeszyć i zwrócili się do Boga. - Bóg jest prawdziwy! - krzyczałem. - I cię kocha.
Ludzie nie wiedzieli, jak to potraktować – z jednego z tych „fajnych kolesi” stałem się kaznodzieją. Ja też nie wiedzialem, jak na to spojrzeć. Nikt z moich „najlepszych przyjaciół" nie chciał już spędzać ze mną czasu. Potrafiłem być przesadnie agresywny, a oni składali gołosłowne deklaracje bycia chrześcijanami jak ja kiedyś. Zacząłem przemawiać podczas rekolekcji naszej grupy młodzieżowej i czułem ogromne pragnienie dzielenia się Bożą miłością z innymi, zwłaszcza z jedną z dziewczyn. Modliliśmy się razem, godzinami rozmawialiśmy przez telefon o Jezusie i mając trzynaście lat, zostaliśmy parą. Kochałem ją i stała się moim bożkiem.
Pod koniec ósmej klasy zerwała ze mną. Odkryła, że bycie prawdziwym chrześcijaninem wiąże się z prześladowaniami, zaczęła się więc ode mnie oddalać, a potem zerwała nie tylko ze mną, ale również z Bogiem. Patrzyłem z rozpaczą, jak wraca do swojej strefy komfortu, w której jest akceptowana przez ludzi nie znających Boga i szukających szczęścia w ziemskich sprawach. Ponownie poczułem się samotny i pozbawiony duchowego prowadzenia. Liderzy z grupy próbowali być przy mnie, ale nie rozumieli przez co przechodzę. Ja też tego nie rozumiałem. Dla mnie było to coś o wiele więcej niż tylko zerwanie. Ból, którego doświadczyłem, był dziesięciokrotnie większy od tego, który sprawił mi ojciec. Rozpaczliwie chciałem jej zbawienia i okropnie cierpiałem. Jedynymi słowami, które miały dla mnie jakikolwiek sens były te wypowiedziane przez Pana: Smutna jest moja dusza aż do śmierci" (Mt 26, 38).


Szukając duchowego przewodnika, poszedłem do jednego z księży naszej diecezji Monterey, do kościoła w moim rodzinnym mieście, ale podczas jednego z naszych „prywatnych spotkań położył mi dloń na nodze. Przedtem kupował mi prezenty. Zanim został przeniesiony do innej parafii, zadzwonił do mojej matki i zapytał, czy może zabrać mnie do domku w górach, ale moja matka rozłączyła się ze złością. Gdy dotknął mojej nogi w ten szczególny sposób, wiedziałem, co się dzieje. Już wcześniej tego doświadczyłem, więc uciekłem. Uciekłem z grupy młodzieżowej, od bólu, od wszystkiego i wszystkich.

Zacząłem uczęszczać do szkoły katolickiej dla chłopców większość wolnego czasu spędzałem samotnie, czytając Biblię i próbując zrozumieć, dlaczego Bóg, który podobno tak bardzo mnie kocha, pozwala mi doświadczać takiego bólu. Niewielki kontakt z innymi kończył się zwykle nieciekawie, bo szybko stałem się celem starszych chłopaków. Nie chciałem jednak być popychadłem więc drwiny często prowadziły do fizycznej konfrontacji. Szybko się nauczyli, żeby ze mną nie zadzierać.
W pierwszej klasie trafiłem do drużyny piłki nożnej i to była dla mnie jedyna jasna strona mojego położenia, bo wysiłek fizyczny pozwalał mi ukierunkować złość i dzięki temu nie tylko trzymać się z dala od kłopotów, ale jeszcze otrzymywać pochwały. Gdyby moi trenerzy znali ogrom wściekłości, z której brała się moja agresja, to nigdy by mnie do niej nie zachęcali. Ale przemoc była częścią gry. Nigdy nie chciałem wyłącznie blokować, ale karać i krzywdzić przeciwnika, co w najmniejszym stopniu mnie nie martwiło. Troska wywoływała ból, a ja miałem go serdecznie dość.

Pod koniec roku moja matka otrzymała ze szkoły list, w którym
informowano ją, że nie będę mógł się dalej uczyć ze względu na liczne bójki. W rezultacie wróciłem do publicznego systemu szkolnictwa i szybko zacząłem się staczać w stronę piekła. Drugą klasę rozpocząłem ze świadomością, że mogę liczyć tylko na siebie. Nie obchodziłem ojca. Ci, którym ufałem, mnie zranili. ksiądz mnie zawiódł. Czy Bóg, który okazał mi swoją miłość, zrobił to tylko po to, żebym doświadczył jeszcze więcej bólu? Zranienie zamieniło się w gniew; gniew przerodził się w nienawiść; a nienawiść przeszła w ślepą furię.
W drugiej klasie szkoły średniej wdałem się w godzinach obiadowych w bójkę, która zapoczątkowała długi ciąg brutalnego rozwiązywania sporów. Mój cel: chłopak, który drwił ze mnie poprzedniego lata, wyzywał moją mamę i obgadywał mnie za plecami, ale nigdy nie powiedział mi niczego prosto w twarz. Zauważyłem go na boisku; nie miał dokąd uciec. Podszedłem do niego, podczas gdy moi i jego kumple podburzali nas przeciwko sobie. Powiedział, że nie chce walczyć, ale mnie to nie obchodziło. Przelałem na tego biednego dzieciaka lata przepełniającej mnie furii. Biłem go tak mocno po twarzy, że złamałem rękę, mimo że on błagał, żebym przestał. Pamiętam, że potem trzymałem go za włosy i uderzałem jego głową o żwirową ścieżkę, po czym stanąłem nad nim i zacząłem go z całej siły kopać w głowę i twarz swoimi ciężkimi buciorami. Gdyby moi kumple mnie nie odciągnęli, to nie wiem, czy bym przestał. Nigdy nie zapomnę człowieka, którego zobaczyłem,gdy jego kumple pomogli mu wstać. Jego twarz nie przypominała już twarzy. Widziałem tylko krew i poranione ciało. Ten widok wgryzł mi się w pamięć niczym obrzydliwa blizna.

Następnych osiem lat życia zlewa mi się w bezbożną mieszaninę ciężkiej muzyki metalowej, przemocy, pijaństwa, narkotyków, niepohamowanego seksu. Kupiłem kłamstwo, że Vince nie jest już „ofiarą" świata, ale ma nad nim kontrolę. Prawda jest taka, że w chwili, gdy postanowiłem przejąć kontrolę, zupełnie ją straciłem. Nie potrafiłem przetrwać dnia bez upalenia się marihuaną, która znieczulała mnie na wszystko, o czym chciałem zapomnieć i w końcu doprowadziła do ciężkich narkotyków, jak kokaina. Przez częste oddawanie się rozpuście zacząłem oceniać kobiety na podstawie ich wyglądu i tego, jakie były w łóżku. Budziłem się obok kobiet, których imion nawet nie znałem.

Była jednak pewna dziewczyna, która wydawała mi się inna. Przez kilka lat mieszkała w Salinas niedaleko mnie, ale poznałem ją lepiej dopiero, gdy skończyłem dwadzieścia jeden lat, dzięki wspólnemu znajomemu. Od tego czasu prawie wszystko robiliśmy razem i wkrótce staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Po trzech latach zdobyłem się w końcu na odwagę, by ją pocałować. Czułem do niej coś wyjątkowego. Zaczęliśmy się umawiać, a gdy jej rodzice postanowili przeprowadzić się do Lodi, dali jej wybór: mogła zostawić wszystko, co znała, i mieć opłacone studia albo zostać i radzić sobie samodzielnie. Postanowiła zostać i zamieszkała ze mną. Gdy miałem dwadzieścia cztery lata i byłem gitarzystą w obiecującej kapeli, moja dziewiętnastoletnia dziewczyna oznajmiła, że jest w ciąży. Miała na imię H-e-a-t-h-e-r. W jednej chwili wróciło odległe wspomnienie: ta sama liczba liter w imieniu, ta sama szkoła!
Wkrótce dowiedzieliśmy się, że urodzi chłopca. Powiedziałem sobie, że mój syn nigdy nie zobaczy we mnie tej całej obrzydliwości, którą ja widziałem w swoim ojcu. Rzuciłem więc zespół, zmieniłem pracę na lepiej płatną i ożeniłem się.

Kupiliśmy pierwszy dom i wszystko wydawało się układać. Mimo że dość często się kłóciliśmy, staraliśmy się, by nasza relacja była dobra ze względu na Christiana, naszego syna. Dużo zarabialiśmy, okazało się więc, że siłą naszego związku jest pieniądz. Uzyskałem uprawnienia i na specjalne zamówienie zamożnych klientów wykonywałem podłogi w bogatych domach w rejonie Monterey Bay: posiadłości Clinta Eastwooda, centrum handlowym Del Monte, akwarium The Monterey Bay i wielu innych. Etyka mojej pracy i uczciwość zawodowa brały się z przykładu, jaki swoją ciężką pracą dawała mi mama, gdy byłem mały. Mały świat naszej rodziny kręcił się zatem wokół trzech rzeczy: pracy, pieniędzy i dziecka. Ani moja żona, ani ja nie żyliśmy zgodnie z wiarą katolicką.
Jakieś pięć lat po ślubie nasze małżeństwo zaczęło tonąć. Iskra zgasła, a my się od siebie oddaliliśmy. Nic nas nie uszczęśliwiało. Wpadłem w głęboką depresję i pewnej nocy chciałem się targnąć na swoje życie. Pamiętam, że siedziałem na łóżku z naładowaną bronią w dłoni, podczas gdy żona gotowała kolację, a dziewięcioletni syn bawił się w salonie. Zrobiłem przegląd swojego życia: brałem mnóstwo narkotyków i wypiłem hektolitry alkoholu; skrzywdziłem wielu ludzi w bójkach; spałem z niezliczoną ilością kobiet. A teraz proszę, jestem mężem i ojcem, który próbuje żyć właściwie, a czuje się bardziej nieszczęśliwy, niż kiedy robił wszystko źle. Uznałem, że prawdziwa radość to mit. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie przed włożeniem lufy w usta
Pociągnięciem za spust, był niewyraźny głos syna dobiegający z drugiego pokoju.

Tej nocy moja żona, próbując resztkami sił uratować nasze małżeństwo i mnie przede mną samym, dała mi książkę, którą właśnie kupiła. Mimo że nie była religijna, wręczyła mi “Życie świadome celu” Ricka Warrena. Od pierwszej strony wiedziałem, Kto do mnie mówi. Wiedziałem czego mi brakuje. Jedyna prawdziwa radość, jaką czułem, nie pochodziła nigdy ze świata. Następnego dnia zadzwoniłem do Cheryl, z którą nie rozmawiałem wiele lat, co mam zrobić. Powiedziała, że powinienem zacząć od spowiedzi, i poleciła mi pewnego księdza: “Ojciec Jim Nisbet jest światowej sławy znawcą Pisma Świętego i niezwykle człowiekiem. Posłuchaj go” A potem wyznała: „Bardzo długo się modliłam i czekałam na ten telefon”.
Byłem zdeterminowany, by posłuchać jej rady, poszedłem na spotkanie z tym księdzem. Wszedłem do jego biura w dżinsach z dziurami na kolanach, brudnych tenisówkach i koszulce na ramiączkach.
-- Co mogę dla pana zrobić? – zapytał. - Potrzebuję spowiedzi. Mam powołanie.
- Naprawdę? A co to za powołanie? - zapytał z uśmieszkiem i najbardziej intelektualnym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałem.
- Powołanie, by przepowiadać Boże słowo.
Ojciec Nisbet uśmiechnął się, spojrzał na mnie jak na wariata i, chyba próbując powstrzymać śmiech, powiedział:
- W porządku. - Po czym wysłuchał mojej spowiedzi. Zgodnie z sugestią Cheryl zapytałem, czy możemy się spotykać regularnie. On prawie nigdy nie zgadzał się na duchowe prowadzenie w taki sposób, ale dzięki Bożej łasce odparł: - Tak.

Tamtego roku regularnie spotykałem się z o. Nisbetem i zacząłem zanurzać się w modlitwie, szczególnie w modlitwie różańcowej, Piśmie Świętym i codziennym przyjmowaniu Eucharystii. Każdego dnia biegłem do kościoła na mszę z ogromnym oczekiwaniem i przepełniającą mnie potrzebą przyjęcia Ciała i Krwi Chrystusa.
Ojciec Nisbet zachęcał mnie, bym przebaczył wszystkim, którzy mnie w przeszłości zranili. Do tego stopnia, że miałem spróbować skontaktować się z opiekunkami, które mnie molestowały, i powiedzieć im - osobiście lub przez telefon - że im przebaczam. Próbowałem do nich dotrzeć, ale nadaremnie. Udało mi się jednak skontaktować z ojcem. Gdy do niego zadzwoniłem, od razu przeszedłem do sedna.

-Tato chcę, żebyś wiedział, że przebaczam ci wszystko, co zrobiłeś mnie i naszej rodzinie. Mój ojciec od razu się rozpłakał i powiedział:
- Dziękuję.
Tej nocy z nas obu zdjęto ogromny ciężar, chociaż nie było to łatwe. To był najtrudniejszy telefon w moim życiu.
Na początku 2003 roku zacząłem doświadczać niezwykłych zjawisk, znanych w Kościele, ale na pewno obcych mnie. Poprzez wizje i wewnętrzne lokucje zacząłem otrzymywać prywatne objawienia, nie potrafiąc ich nazwać. Z tego, co wiedziałem, jedyni ludzie, którzy doświadczyli czegoś takiego, byli opisani w Biblii. I dlaczego w ogóle coś takiego się przytrafiało, zwłaszcza komuś takiemu jak ja, kto obraził Pana na tak wiele sposobów? Ja dopiero próbowałem wrócić do Kościoła.

Pierwsza wizja pojawiła się, gdy pewnego wieczoru siedziałem w salonie na kanapie.
Nagle poczułem, że znajduję się w tłumie ludzi. Wszyscy głośno krzyczeli, agresywnie się popychali i szturchali, poza kilkoma osobami, głównie kobietami, które płakały. Nie rozumiałem języka, w którym mówili, i czułem się zaskoczony i zaniepokojony jednocześnie, bo znalazłem się tam w mgnieniu oka, nie z własnej woli. Swoim ubiorem ci ludzie przypominali mieszkańców Środkowego Wschodu, a droga, na której staliśmy, była wybrukowana. Ledwo się zorientowałem w sytuacji, gdy napotkałem spojrzenie jakiegoś człowieka. Ruszył powoli w moją stronę, a ja nie mogłem oderwać od niego wzroku. Przepychanki, szturchanie i krzyki wzbierały na sile, aż stały się brutalnie intensywne. Czułem, jak popycha się mnie w różnych kierunkach, i trudno mi było utrzymać równowagę.
Człowiek, który przykuł moją uwagę, stanął blisko mnie. Dzieliły nas tylko trzy osoby. Widziałem jego włosy, które były dość długie i całe pokryte czymś, co wyglądało jak jego krew. Jednoczęściowa biała szata, którą miał na sobie, była brudna i również poplamiona krwią. Widziałem wyraźnie koronę cierniową oraz przód i lewą stronę głowy, gdzie ciernie wbiły się głęboko; moją uwagę jednak najbardziej przykuły te opuchnięte rany. Były duże i fioletowe, nabrzmiałe krwią, co oszpecało mu brew. Na jego plecach i karku spoczywała ogromna drewniana belka, do której na wysokości łokci miał przywiązane ręce, a jego przedramiona zwisały w stronę ziemi. Kulał i z trudem stawiał kolejne kroki.
Byłem gapiem i nie wiedziałem, że ten człowiek to Pan, dopóki wizja się nie skończyła. Pamiętam jednak, że myślałem, iż muszę Mu pomóc, muszę zrobić coś, by Mu pomóc. Gdy tylko postąpiłem w Jego stronę, by przepchnąć się do Niego przez tych kilka osób, które nas dzieliły, jakiś człowiek z prawej strony z całej siły mnie popchnął. Zachwiałem się w lewo, a gdy odzyskałem równowagę, człowiek ten był już od Pana na wyciągnięcie dłoni i rzucił w Niego z całej siły dużym kamieniem wielkości cegły. Kamień wbił się Jezusowi w głowę z ogromną siłą. Dźwięk uderzenia był przerażający, wymieszany ze świstem wypuszczanego z ust powietrza i niskim jękiem. Jezus, upadając na ziemię, chciał złagodzić skutki uderzenia, ale nie mógł, bo Jego ramiona były przywiązane do drewna. Kiedy upadł, ręce ugięły się pod ciężarem ciała i belki, a twarzą uderzył z całej siły o kamienistą drogę... Leżał tam, kołysząc się z boku na bok w niewyobrażalnym bólu. Wtedy ludzie zaczęli Go kopać w brzuch, głowę i nogi.
Ach, jak prawdziwa była ta wizja. Byłem tam, nie inaczej niż jestem teraz na ziemi. Wizja skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Jaką niewyobrażalną cenę Pan zapłacił za moje grzechy! Do tej pory nie rozumiałem tak naprawdę, jak bardzo brutalna była pasja naszego Pana, i gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak boleśnie odczuwał On każde uderzenie, każde kopnięcie i każdy cios w brzuch, który kiedykolwiek wymierzyłem drugiemu człowiekowi, poczułem dreszcze.
Heather weszła do pokoju, a ja podszedłem do niej cały we łzach.
Zapytała co się stało, a ja upadłem przed nią na kolana i objąłem
ramionami. Łkając gwałtownie, mogłem tylko wydusić z siebie: „On nas tak bardzo kocha. Heather, On nas tak bardzo kocha”.

Moja druga wizja pojawiła się jakiś tydzień później i była równie prawdziwa co pierwsza. Tym razem, czy tego chciałem, czy nie, rozumiałem czy nie, Pan zaczął robić dokładnie to, co mi zapowiedział, gdy przemówił poprzez Księgę Izajasza:
Od tej chwili ogłaszam ci rzeczy nowe, tajemne i tobie nie znane. Dopiero co zostały stworzone, a nie od dawna; i przed dniem dzisiejszym nie słyszałeś o nich, żebyś nie mówił: Znałem je. Wcale nie słyszałeś ani nie wiedziałeś, ani twe ucho nie było przedtem otwarte [Iz 48, 6–8].

Późnym rankiem poszedłem załatwić kilka spraw i nagle...
Zobaczyłem, jak niebo się otwiera i pojawia się na nim Jezus. To tak, jakby powietrze się otworzyło, by objawić to, co niewidzialne. Pan był ogromny, a ja poznałem, że widzą to wszyscy, bez względu na to, gdzie się znajdują na ziemi. Jego dłonie, nadal noszące ślady po gwoździach, były zwrócone na zewnątrz, jak gdyby się prezentował, i otaczały Go wielka moc i chwała. Białe chmury pędziły szybko, rozpalone czerwomarańczowym ogniem. Wokół Niego unosiły się białe światełka, które, jak rozumiałem, były aniołami.

To doświadczenie niosło ze sobą pewną trwogę
Nie bałem się jednak. Wręcz przeciwnie byłem przepełniony radosnym poczuciem zwycięstw, czymś, czego nigdy wcześniej nie czułem. Chciałem wszystko rzucić i pobiec do Pana tak szybko, jak potrafię. To uczucie trwało we mnie jeszcze długo po skończeniu wizji.
Nikomu o niej nie powiedziałem i nadal nie wiedziałem nic na temat mistycyzmu. Nie miałem pojęcia, że takie rzeczy nadal się dzieją, poza tym, że przytrafiały się mnie. Mówiąc szczerze, trochę zacząłem się niepokoić. Nie panikowałem, ale zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie tracę rozumu. Wszystko działo się tak szybko: otrzymałem jedną wizję i nie zdążyłem jeszcze porządnie zdać sobie sprawy z tego, co się wydarzyło, a już pojawiała się kolejna
W tym czasie czytałam do późna Pismo Święte, a w ciągu dnia rozmawiałem z Jezusem. Mimo że zmieniły się moje nawyki związane ze snem, nigdy nie wstawałem zmęczony, a moje życie modlitewne nigdy w żaden sposób nie przeszkodziło mi w pracy. Mój poranek wyglądał następująco: pobudka, zaparzenie kawy, różaniec lub czytanie Pisma Świętego, przygotowanie się do pracy, podrzucenie syna do szkoły i poranna msza przed pracą.
Kilka dni po wizji Jezusa w niebie mój niewielki strach przed utratą rozumu został zastąpiony świętą bojaźnią Bożą. Wydarzyło się to 9 kwietnia 2003 roku. Tamtego dnia obudziłem się bardzo wcześnie, około czwartej rano, bo czułem potrzebę modlitwy. Szedłem korytarzem w stronę kuchni i nagle zniknąłem. Wiem tylko, że to „ja”, które było „mną", z jego wszystkimi nadziejami, obawami, uczuciami, poglądami, zapachami i dotykiem nie znajdowało się już w korytarzu.

Błysk oślepiającego jasnego światła chwilowo upośledził mój wzrok, a gdy oczy w końcu przywykły, zobaczyłem przed sobą okrągłe jezioro, które nie przypominało żadnego istniejącego na ziemi. Wyglądało raczej jak cienki kawałek kryształu, gładki niczym szkło, a spod jego powierzchni emanowało światło. Na środku znajdowała się fontanna przypominająca drzewo, z której tryskało wielokolorowe światło niczym strumienie wody.
Zarówno ziemia wokół jeziora, jak i niebo nad nim miały czysty, kolor. Po drugiej stronie jeziora widziałem jakieś postaci w białych szatach, nie dostrzegłem jednak szczegółów, bo przesłaniało mi je silne białe światło, które biło w mojej wizji z prawej strony. Tym wspaniałym niczym kryształ, a jednak żywym światłem był sam Bóg. Gdy próbowałem skupić wzrok na postaciach, które rozmawiały ze sobą, nagle przed nimi pojawił się Pan Jezus. Widziałem wyraźnie Jego twarz, brodę, włosy i kontury szaty długiej do kostek, która lśniła blaskiem. Wyglądał jak król - wysoki i silny, z ostrymi rysami twarzy i włosami białymi niczym nieskazitelnie czysty śnieg.
Zwrócił się w moją stronę i zaczął lewitować, wolno, w stronę potężnego światła, którym był Ojciec. Potem wyciągnął przed siebie prawą rękę i prawym ramieniem zwróconym tyłem do mnie sięgnął do światła, a jasność przesłoniła mi Jego wyciągniętą rękę. Gdy ją cofnat, zobaczyłem, że trzyma zwój z siedmioma pieczęciami z Apokalipsy św. Jana (rozdział 10). Zwój był w kolorze złamanej bieli z domieszką brązu i miał około trzech stóp długości. Jego pieczęcie były grube, okrągłe i w kolorze ciemnoczerwonej krwi. Potem Pan zwrócił się w moją stronę i spojrzał wprost na mnie. Całe moje istnienie natychmiast zostało ogarnięte ogromną bojaźnią Bożą. Nie potrafiłem się ruszyć ani oddychać, byłem przerażony, jakbym miał umrzeć. Zamiast źrenic miał płomienie ognia, które przewiercały się przez środek mojej duszy. Nic nie mogło się ukryć przed Jego spojrzeniem. Wszystko, cokolwiek zrobiłem w życiu, było przed Nim jawne.

Jezus natychmiast zaczął mi pokazywać, wewnętrznie moje dawne grzechy i ich konsekwencje. Nie miałem kontroli nad tym, co się ze mną działo. Widziałem wszystkie wykroczenia, które popełniłem świadomie lub nie. To, co dla mnie było czymś niewielkim, jak nakrzyczenie na brata czy mamę, wcale nie było małe; wszystkie grzechy zaniedbania, działań, które powinienem był podjąć, ale tego nie zrobiłem - i co do których nie wiedziałem, że w ogóle są grzechem - uderzyły moje serce z ogromnym poczuciem żalu i smutku.
Dziewięć lat życia przemknęło mi przed oczami, a ja nie zdawałem sobie sprawy z tego, w jak głębokim tkwiłem mroku, dopóki nie zobaczyłem jego prawdziwej obrzydliwości. Im więcej widziałem, tym było to gorsze. We wszystkim chodziło tylko o mnie i moją przyjemność. Świat był moim placem zabaw. Dostawałem wszystko, czego chciałem, a jeśli czegoś nie mogłem łatwo dostać, szukałem tego gdzie indziej. Chrystus, Król i Pan wszystkiego, pokazywał mi moje oszustwa i gniew, moją przemoc fizyczną i emocjonalną, moją żądzę i nadużycia, moją arogancję i oszczerstwa, mój materializm i chciwość, moje bożki i próżność, moje uzależnienie od alkoholu i narkotyków, moje imprezowanie i muzykę rockową – wszystko, co darzyłem większą czcią niż Boga. Zmarnowałem większość życia, próbując zadowolić siebie i zrobić wrażenie na innych, ale nie na Nim.

Szczególnie miażdżące było zobaczyć, jak moje niszczycielskie działania wpływały na innych, bo przeze mnie wiele Bożych dzieci dopuściło się grzechu. Szczególnie jedno z wydarzeń wydało mi się okropnym koszmarem. Po seksie z pewną dziewczyną pokazałem jej, jak brać kokainę, a potem straciliśmy ze sobą kontakt. Zobaczyłem ją trzy lata później. Ledwo mogłem ją rozpoznać. Była uzależniona od cracku, wyglądała staro - pomarszczona, wychudła i zmęczona. Pan pokazał mi, jak bez przerwy dawała się wykorzystywać seksualnie i fizycznie. Moje rozbuchane żądze zniszczyły jej życie.
Pan pokazał mi, jak Szatan wykorzystał moje zniekształcone postrzeganie seksualności, spowodowane tym, że trzykrotnie byłem w życiu molestowany, by zamienić mnie w narzędzie śmierci. Bycie ofiarą nadużyć seksualnych nastawiło mnie na żądzę zamiast na miłość, a z mojego pożądania wzięło się cudzołóstwo, które z kolei doprowadziło dwie młode kobiety do aborcji, co częściowo czyniło mnie winnym morderstwa.
Pokazano mi, że gdy byłem małym, około pięcioletnim chłopcem, ktoś dał mojej starszej siostrze egzemplarz „Playboya”, a ja poczułem się tak wstrząśnięty i zraniony (tym, co w nim zobaczyłem), że pobiegłem do innego pokoju i się rozpłakałem. W późniejszym życiu nie widziałem już nic złego w pornografii.

Tym, co najbardziej mnie przeraziło i mną wstrząsnęło, była sama natura grzechu. On wyłącznie niszczy i jest nieskończenie gorszy od trucizny. Trucizna może zabić ciało, które jest tymczasowe, ale grzech może zabić duszę, która jest wieczna. Jezus objawił mi, że każdy grzech, duży czy mały, ma znaczenie. Małe kłamstwo było poważniejsze, niż myślałem, bo Jezus patrzy na serce. Kłamstwo na zewnątrz może się wydawać niewielkie, ale łgarstwo, które mamy w sobie, może być ogromne. Albo weźmy oszczerstwo - oczernianie kogoś w myślach i słowach wygląda w oczach Boga tak samo, bo Bóg widzi w naszych sercach ziarno oceniania. Oszczerstwo jest Jego wyrazem. Gdy Jezus w Ewangelii według św. Mateusza powiedział: „Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim
sercu dopuścił z nią cudzołóstwa" [5, 27-28], miał na myśli właśnie to, co powiedział.

Bóg Pokazał mi, że grzech rozprzestrzenia się niczym złośliwy nowotwór. Wystarczy potraktować kogoś źle, by zainicjować efekt pajęczyny. Jeśli nakrzyczę na kogoś rano i wprawię go w zły nastrój, on łatwo przeniesie go na innych, którzy z kolei wrócą z tym gniewem do domu i zrzucą go na swoich bliskich, ci natomiast przeniosą go na sąsiadów i tak dalej, i tak dalej. To wszystko wyrasta z jednego małego pędu, niczym wiele gałęzi z pnia nieskończonego i podstępnego drzewa. Każdy grzech mnoży się w ten sposób - nawet ten, który wydaje nam się ukryty - przez co wpływa na rzeczywistość fizyczną i duchową, przenosi się z pokolenia na pokolenie, czasami przemieszcza pomiędzy kontynentami. Jawny grzech to coś okropnego.

To, co zdarzyło się potem, dogłębnie mną wstrząsnęło. Stałem przed Jezusem, zupełnie nie pamiętając, jak dwa lata wcześniej wróciłem do Kościoła i okazał skruchę. Pan nieba i ziemi ukrywał to przed moją świadomością, bo chciał, żebym w pełni doświadczył, co się ze mną stanie, jeśli umrę z powodu swoich grzechów.
Jezus sprawił, że doświadczyłem swojego sądu. W Jego oczach natychmiast zobaczyłem swój wyrok. Było nim wieczne piekło. Zamarłem i zaniemówiłem w obezwładniającym przerażeniu. Wiedziałem, że na to zasłużyłem, i nie mogłem zrobić nic, by to powstrzymać. To doświadczenie napawało mnie ogromnym przerażeniem. Nie byłem w stanie zaprzeczać. Nie potrafiłem znaleźć żadnej wymówki. Stałem milczący przed Boską prawdą, której wymaga sprawiedliwość. Doświadczałem swojego prywatnego małego sądu i poprzez życie, które prowadziłem, dobrowolnie wybrałem własny wyrok: wieczny „piec rozpalony; [...] płacz i zgrzytanie zębów" (Mt 13, 42). Język nie potrafi wyrazić żalu, który mnie obezwładniał.
Gdy Jezus wziął zwój od Ojca, zrozumiałem również, że ten sąd, dla każdego inny, rozciąga się nad całym światem. Każdy człowiek na ziemi doświadczy swojego osobistego sądu, za życia lub po, i będzie rozliczony za każdy grzech.
Tym, co mnie w tym doświadczeniu tak przeraziło i co sprawia, że tak się martwię o świat, jest fakt, że po śmierci nie ma możliwości zmiany wyroku. Nie można wrócić, niczego zmienić ani naprawić. To jest stan absolutny. Drzwi do nieba zamknięto na żelazną zasuwę i mój los miał zostać na zawsze przypieczętowany. Moje doświadczenie niebiańskiej rzeczywistości skończyło się tak szybko jak się zaczęło, i znowu znalazłem się na końcu korytarza. W powietrzu pobrzmiewalo odlegle echo świętej rozmowy a ja drżałem na całym ciele.
W ciągu tego dnia modliłem się żarliwiej niż kiedykolwiek, błagając Boga o litość, o to, by dał światu więcej czasu, bo nie jesteśmy na to gotowi. Błagałem Go o litość ze względu na biednych grzeszników, ludzkość, na Jego Święte Imię!
Pełne zrozumienie tego, co zdarzyło się tamtego ranka na korytarzu, zajęło mi około siedmiu miesięcy. Zobaczyłem nie tylko swój grzech w prawdziwym świetle, lecz także to, czego każdy doświadczy podczas wydarzenia, które, jak się później dowiedziałem, nosi nazwę “Ostrzeżenie”. Nawet teraz wspomnienie tego sprawia, że mam łzy w oczach i czuję przytłaczający smutek wobec świata, bo wiem, co czeka każdego, jeśli nie okaże skruchy i nie zwróci się do Boga. Wielu tego nie przeżyje. Ich ciała nie przetrwają fizycznie spotkania z ich grzechem, widzianym poprzez świętość żywego Boga. Mówiąc wprost, ci ludzie umrą ze strachu na widok własnego grzechu. Ja tak to zrozumiałem. Niektórzy padną martwi inni się nawrócą, jeszcze inni odrzucą Boga i staną się własnością Szatana.

Dzień czy dwa po tym doświadczeniu podeszły do mnie dwie kobiety, których nie znałem. Zatrzymały mnie na parkingu po mszy, gdy szedłem do samochodu, i wręczyły mi broszurkę.

Powiedzialy: “Czujemy, że powinnyśmy ci to dać”. Gdy je trochę podpytałem, wyjaśniły, że to informacja o pielgrzymce. Słyszałem wcześniej o pielgrzymkach - o. Nisbet poprowadził ich wiele do Ziemi Świętej - ale te kobiety mówiły o miejscu, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem i nawet nie potrafiłem wymówić jego nazwy: Medjugorje w Bośni i Hercegowinie. Z grzeczności wziąłem broszurkę. Ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę, była jakakolwiek maryjna pielgrzymka. Moje małżeństwo znajdowało sie w rozsypce, ja doświadczałem radykalnej przemiany i chociaż odmawiałem Różaniec, nigdy nie uważałem się za wyznawcę Maryi. Relacja z Matką Boga była dla mnie obca.
Jakiś tydzień później, 14 kwietnia 2003 roku, postanowiłem zrobić sobie przerwę w pracy. Wyszedłem z domu, w którym akurat pracowałem, zauważyłem na ganku ławkę, usiadałem na niej, zmówiłem krótką modlitwę i zacząłem myśleć o łaskach, które otrzymywałem. Podczas pracy włączałem zawsze radio w aucie i słuchałem albo chrześcijańskich mówców, albo muzyki. Siedząc wtedy na ławce, usłyszałem w radiu mężczyznę głoszącego kazanie. Nieświadomy tego, że członkowie wielu różnych denominacji patrzą na katolików i Kościół katolicki z góry, byłem przekonany, że wszyscy jesteśmy chrześcijanami, dogadujemy się i nie ma między nami żadnego rozdźwięku.
Człowiek w radiu nauczał na temat „pochwycenia”, końca czasów i czytał tekst z Apokalipsy św. Jana. Nigdy nie słyszałem nauczania Kościoła dotyczącego tych zagadnień i później dowiedziałem się, że nie ma czegoś takiego jak pochwycenie pretrybulacyjne - chwila, w której wszyscy dobrzy ludzie zostaną zabrani lub pochwyceni, a wszyscy niegodziwi pozostaną, by doświadczyć ostatecznej udręki. O pochwyceniu pretrybulacyjnym nie ma również mowy w Biblii. Pod koniec kazania mówca zamilkł, w końcu powiedział sarkastycznie: „O rety, katolicy będą zdziwieni, gdy to się wydarzy”, po czym nastąpił wybuch śmiechu i oklaski. Coś się tutaj nie zgadzało. Znałem wielu wspaniałych katolików - Cheryl, Faye, o. Nisbeta, siostry, które mnie uczyły - i jeśli ktokolwiek miał zostać pochwycony, to na pewno oni. Ten facet był dobrym mówcą i dobrze mi się go słuchało, nie mogłem więc tego zrozumieć; od razu pochyliłem głowę zamknąłem oczy i powiedziałem Jezusowi: Panie daj mi, proszę, zrozumienie Twojego słowa”.
Gdy podniosłem wzrok, spojrzałem na drzewo po drugiej stronie ulicy , a głos nauczającego zaczął powoli słabnąć w mojej głowie, aż zupełnie ucichł. Równocześnie zacząłem odczuwać prąd, podobny do wzmagającego się wiatru, ale o duchowej naturze. Prąd rósł w siłę wirował wokół i mnie otaczał, a mnie było coraz trudniej oddychać. A potem się zatrzymał. Powietrze przestało istnieć, jakbym go już nie potrzebował do życia. Wpatrywałem się w Bożą chwałę, która pojawiła się przede mną, i czułem, że zamarłem i nie potrafię się ruszyć. To było coś innego niż wizja. Jego objawienie chwały znajdowało się fizycznie przede mną. Nadal widziałem poprzez nie drzewo po drugiej stronie ulicy...
Boża chwała była niczym kryształ, tyle że żywy, a z jej środka emanowały strumienie światła, długie, jasne, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. Roztaczała wokół potężne ciepło, które w każdej chwili mogło wszystko pochłonąć, ale było kontrolowane i celowo mnie nie przytłoczyło; chwała ta cechowała się czystością nie z tego świata.
Podczas tej wizji chwały przed moimi oczami w zwolnionym tempie zaczęły przepływać obrazy, ostre i barwne: Pan pokazywał mi przyszłe wydarzenia dotyczące wielkiej udręki, jaka miała nastąpić na świecie, co dogłębnie wstrząsnęło moją duszą. Sparaliżowany, widziałem nadchodzącą wojnę światową, wojnę jądrową pomiędzy światowymi potęgami, wielkie niepokoje społeczne, wszechobecny chaos, ludzi zniewolonych przez Szatana, przyszłe kary - ludzkość, która przez własne działania doprowadziła się na skraj przepaści. Widziałem infiltrację Kościoła dokonaną przez sprzymierzeńców Lucyfera, masowe prześladowania Kościoła - od wewnątrz i z zewnątrz - mordowanie księży, palenie kościołów, profanowanie Eucharystii przez żołnierzy o twarzach śmierci. Ziemia stała się pustkowiem i wszędzie rządziła zagłada. Wyglądało to tak, jakby każdy demon został uwolniony z piekła, podczas gdy ludzie wykorzystywali przeciwko sobie najokropniejszą broń.

Gdy wizja się skończyła, pobiegłem do samochodu, wyłączyłem radio, chwyciłem Biblię i otworzyłem Księgę Daniela. Z jakiegoś powodu wiedziałem, że to, co właśnie zobaczyłem, było tam zapisane. Przeczytałem zaledwie po kilka wersetów od siódmego do dwunastego rozdziału, gdy nagle z lewej stronicy Biblii wyłoniły się błyszczące, złote kłosy pszenicy, splecione w trzy liny, po czym zanurzyły się w prawej stronicy. Złote światło tych lin lśniło coraz jaśniej, a towarzyszył mu dźwięk przypominający buczenie prądu elektrycznego. Gdy trzy liny uderzyły z całą siłą w stronice Biblii, dźwięk i światło przeszły w crescendo, a w mojej głowie pojawiły się dwa słowa: „całkowicie wiążące”. To znaczy, że wiedziałem, iż ta wizja musi nastąpić. Nie ma od niej ucieczki i żadna modlitwa jej nie powstrzyma. Tak jest napisane. Jest to część Bożego planu oczyszczenia, ogłoszonego przez Jego świętych proroków i zgodnie z Jego wolą.

Pan dał mi kolejną wizję, w której, jak wierzę, pokazał mi Boże działanie; to przez nie ci prawdziwie wierni zostali ochronieni przed pewną i niszczącą karą Bożej sprawiedliwości.

Nagle znalazłem się na tyłach kościoła. Za mną znajdowało się dwoje ciężkich, potężnych drewnianych drzwi. Nie można było przez nie wejść do środka ani wyjść na zewnątrz. Wiedziałem, że drzwi zostały zamknięte przez samego Boga. Za drzwiami panował ogromny chaos, zagubienie, przerażenie, strach i śmierć. Gdy spojrzałem w stronę ołtarza, zobaczyłem księdza, który unosi świętą Hostię, a w ławkach i przejściach klękali ludzie, niektórzy głowami dotykali ziemi. Wszyscy milczeli, oddając cześć. Gdy Hostia została uniesiona, wypłynęła z niej w powietrze krystalicznie czysta woda, gęsta i emanująca światłem. Woda była żywa i powoli obmywała wszystkich zebranych. Potem z prędkością błyskawicy znalazłem się w innym kościele, gdzieś na świecie, gdzie to wszystko zdarzyło się ponownie, tylko szybciej. Zrozumiałem, że ta Msza Święta odbywa się w tym samym czasie na całym globie. Ciągle na nowo widziałem tę samą scenę, tylko za każdym razem działa się ona szybciej. Pojąłem, że woda wypływająca z Hostii jest Boską ochroną przed tym, co działo się przed świątyniami.

Później Bóg pokazał mi zwycięstwo swojego świętego Kościoła i Jego ludu na świecie, ocalonego i odnowionego przez Ducha Wszechmocnego Boga poprzez wstawiennictwo Najświętszej Matki, gdy wszystko, co nieświęte, zostało wyeliminowane.

Stojąc na ścieżce, zobaczyłem grupę około pięćdziesięciu do stu osób, którzy dokądś szli. Wyczułem ich ogromną cześć dla Kościoła i sakramentów. Bóg był ich pierwszą miłością, ponad wszystko inne, a ich miłość do siebie nawzajem nie znała granic. Ich rozmowom towarzyszył śmiech. Dorośli byli w wieku od dwudziestu do trzydziestu kilku lat, a dookoła nich biegały dzieci. Niebo było niesamowicie czyste, bez żadnych zanieczyszczeń, najczystsze, jakie kiedykolwiek widziałem. Po obu moich stronach rosły różne rośliny, a ścieżka znikała w odległych wzgórzach porośniętych trawą. Całe stworzenie, niebo i ziemia były odnowione Boskim życiem. Boży pokój, który przewyższa wszelkie ludzkie zrozumienie i wypełnia pragnienia został wylany na ziemię.

Widziałem świat przyszły, bez chorób i bólu, gdzie życie jest o wiele prostsze, a ludzie żyją o wiele dłużej niż teraz. Zauważyłem, że ich skóra promieniała w sposób, którego nie znamy. Wszyscy byli piękni, zdrowi i jaśniejący dzięki Bożej obecności. Nikt nie miał makijażu, ani wydekoltowanego ubioru. Ludzie poruszali się w wygodnych, luźnych spodniach i tunikach w jasnym kolorze, zupełnie różnych od obecnej mody. Nic nie wydawało się nowoczesne, a jednak wszystko wyglądało na nowe.
Dokładnie pamiętam jednego mężczyznę na końcu grupy. Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął ciepło, jak gdyby zapraszając, bym się pospieszył i do nich dołączył. Miał brodę i półdługie włosy. Przypominał Jezusa, ale w wizji nie wiedziałem, kim jest. Dopiero gdy wizja się skończyła, zrozumiałem, że ten człowiek był Jezusem, prowadzącym swój lud w nowy wiek pokoju.

Poczułem, że te objawienia mnie przytłaczają i rzucają na kolana, zadzwoniłem więc do Cheryl i Faye, a one zachęciły mnie do dalszych spotkań z o. Nisbetem. „Powiedz mu o wszystkim" - próbowały przekonać mnie, bym pokonał strach przed reakcją księdza. „W końcu jest twoim duchowym przewodnikiem". Ojciec, przez swój wielki dar wiedzy, onieśmielał mnie trochę. Był chodzącą encyklopedią i wydawał się wiedzieć wszystko o wszystkim. W końcu powiedziałem mu o wizjach, nie wdawałem się jednak na początku w szczegóły, może dlatego, że ciągle byłem w lekkim szoku. Pamiętam, że łkając, wydusiłem z siebie: „To będzie rzeź”, niezdolny pojąć, dlaczego to wszystko ma się wydarzyć.
Ojciec Nisbet, obeznany z nietypowymi darami duchowymi, w słowach i wizjach, które mu powtórzyłem, rozpoznał Boże objawienia. Wtedy nadal nie wiedziałem, dlaczego prorokuję. Czułem się zagubiony, przytłoczony i głęboko zasmucony; płakałam za każdym razem, gdy opowiadałem ojcu, co mi pokazano. Jego reakcja była zupełnie odwrotna, nietypowym wybuchem czystej radości.
- Upewnij się, że stawiasz kroki wiary-powiedział. - Uświadomienie sobie chwały, do której zostałeś powołany, pomoże ci zmierzyć się z ciężarem, który się z nią wiąże.

-Ale ojcze, czy Bóg nie może znaleźć kogoś innego? W pewnej chwili zapytałem go z ciekawości, czego on się z tego
wszystkiego uczy. Ojciec Nisbet spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział:
- Uczę się, że Bóg wybiera, kogo chce.
Wkrótce miałem przejść trudny test wiary i zaufania. Byłem szczery z o. Nisbetem i teraz musiałem być uczciwy wobec swojej rodziny, podzieliłem się więc z bliskimi tym, czego doświadczałem. Wkrótce moja żona, przyjaciele, brat i jego rodzina odsunęli się ode mnie. Nawet teściowie uznali, że coś biorę. Tylko moja mama, Cheryl, Faye i o. Nisbet wierzyli mi. Moja żona podeszła do mnie kiedyś, gdy studiowałem Pismo Święte, i powiedziała: „Vince, zmieniasz się i nie wiem, czy potrafię tak żyć”.
Próbując powstrzymać łzy, odparłem: „Heather, bez względu na to, co się stanie, zawsze będę cię kochał”. Ona odwróciła się i odeszła bez słowa.
Minęło kilka lat i w 2005 roku moja rodzina, nadal nietknięta Bożą łaską, przeniosła się do innego miasta w północnej Kalifornii. Wielu naszych przyjaciół tam zamieszkało i Heather chciała być bliżej swojej mamy i najlepszej przyjaciółki, a także rozwijać karierę zawodową w rejonie zatoki San Francisco. Mieszkałem teraz daleko od mojego duchowego przewodnika i ogromnie brakowało mi naszych spotkań. Ojciec Nisbet zaproponował, bym poszedł do mojego nowego duszpasterza i opowiedział o tym, czego doświadczam. Zasugerował jednak: „Nie zdziw się, jeśli cię uzna za wariata".
Powiedziałem sobie: „Nie pomyśli, że mi odbiło. Jest księdzem zrozumie”. Powinienem był jednak posłuchać ostrzeżenia. Po kilku minutach naszego spotkania wyczułem, że mi nie wierzy.
Ponieważ trwanie w bezczynności nie jest dla mnie czymś naturalnym i trudno mi zamilknąć, gdy się już rozgadam, mówiłem dalej. W końcu, chyba sfrustrowany tym, co ode mnie usłyszał, przypomniał kilka grzechów, które wyznałem trzy dni wcześniej, powiedział, że święci nie robili takich rzeczy, po czym, odnosząc się do Księgi Przysłów 26, 11, wyrzucił: „Każdy pies jednak wraca do swoich wymiotów". Potem, nie chcąc chyba tracić więcej czasu, powiedział, że musi już zakończyć spotkanie. To naprawdę pokorny i posłuszny ksiądz. Nie chciał mnie wtedy urazić.

Modliłem się: „Jezu, on nie słucha. Nie rozumie. Myślałem, że chcesz, żebym się tym dzielił, ale on nie chce słuchać!". Pan odpowiedział poprzez wewnętrzną lokucje, zadając mi pytanie: „Dlaczego jesteś tak niecierpliwy wobec mojego brata? Och, drogie dziecko, ile razy mówiłem do ciebie, a ty nie słuchałeś? Czy kiedykolwiek okazałem ci niecierpliwość?". Nauczony pokory poprzez słowa Pana oraz swój egoizm i dumę zacząłem się codziennie za tego księdza modlić.
Niedługo po wizycie u mojego nowego księdza, gdy po jednej z mszy i różańcu szedłem do samochodu, zaczepiła mnie nieznajoma kobieta.
- Proszę pana! - krzyknęła. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem, że idzie w moją stronę szybkim krokiem. - Przepraszam, że niepokoję, ale naprawdę poczułam, że powinnam to panu dać. To informacja o pielgrzymce do Medjugorje.
Tym razem poświęciłem kobiecie pełną uwagę. Wyjaśniła, co dzieje się w tym miejscu, którego nazwy nadal nie potrafiłem wymówić, i że wierzy, iż to nasza Pani się tam objawia. Wziąłem od niej broszurę i w domu wspomniałem o niej Heather, ale dla niej myśl o podróży na drugi koniec świata wydawała się nieosiągalnym marzeniem.
Mniej więcej w tym czasie Matka Najświętsza stawała się dla mnie coraz bardziej realna; była prawdziwą i namacalną matką, a nie tylko odległą i potężną postacią dołączona do mojego różańca. Czułem się okropnie samotny - moje małżeństwo chyliło się ku upadkowi, biznes w zasadzie nie istniał, bo musiałem wszystko zaczynać od początku, nie miałem do kogo się zwrócić, poprosiłem więc Maryję, by mnie prowadziła. Gdy wszedłem do kościoła, ukląkłem przed wielką figurą naszej Pani Fatimskiej i po prostu się rozpłakałem. Poprosiłem, żeby pomogła mi zrozumieć to, co mi się przytrafiało, i powiedziała, co mam z tym zrobić. I żeby uratowała moje małżeństwo. Gdy w końcu podniosłem wzrok, zobaczyłem, że na figurę spływa miękkie białe światło, z którego wychodziły mniejsze, ale jaśniejsze promienie. Poprzez wewnętrzną lokucję usłyszałem, jak Matka Boża mówi: „Udaj się do mojego miejsca". Wiedziałem, że ma na myśli Medjugorje.
Postanowiłem tam pojechać. Gdy nadszedł dzień wyjazdu, Heather pomogła mi na lotnisku i skierowała do właściwej bramki. Byłem jak zagubione dziecko. Nie miałem pojęcia, co robię, a powiedzieć, że się denerwowałem, to zdecydowanie za mało. W ogóle nie radziłem sobie na lotniskach i panicznie bałem się latać. Gdy już siedziałem na swoim miejscu przy oknie i czekałem, aż samolot wystartuje, chciałem wyskoczyć. „To pomyłka” - myślałem. „Nie powinienem tego robić”. Gdy odpalono silniki i samolot zaczął startować, moją jedyną myślą było: „Co ty, na Boga, wyprawiasz? To jakieś szaleństwo. Robisz to tylko dlatego, że usłyszałeś głos? Oj, naprawdę źle z tobą”.
Podczas całego lotu do Bośni i Hercegowiny nie zmrużyłem oka. Gdy dotarliśmy na miejsce z grupą pielgrzymkową, byłem szczęśliwy, że stoję na ziemi. Matylda, nasza przewodniczka i jedna z ciotek wizjonerki Mirjany, opisała nam krótko Medjugorje i początki objawień. To mnie nieco zaciekawiło, choć przed wylotem przeczytałem książkę o tym miejscu i znałem większość histori, Zauważyłem, że gdy znalazłem się w końcu w „miejscu Maryi”, Zstąpił na mnie pokój, którego nigdy nie czułem w Stanach Zjednoczonych, a moje wątpliwości, że to Matka Najświętsza mnie nawiedziła, zniknęły.

To właśnie w „Jej miejscu moje mistyczne doświadczenia zaczęły do siebie pasować. Pojechałem tam szukać Maryi, odpowiedzi, pokoju i znalazłem wszystkie trzy rzeczy. W Medjugorje Duch Święty zaczął mnie uczyć o potędze wszystkich przesłań naszej Pani dla Kościoła i świata. W nich objawiony został plan niebios. To, co pokazano mi odnośnie do nadciągających przyszłych wydarzeń, zgadzało się z przesłaniami, które nasza Pani objawiła w przeszłości, a których ja w ogóle nie znałem. Duch Święty zasiał we mnie ziarno ciekawości, w wyniku czego zapoznałem się z Jej objawieniami między innymi w La Salette we Francji, Fatimie w Portugalii, Garabandal w Hiszpanii, Akicie w Japonii oraz Kibeho w Rwandzie. Gdy Bóg zaczął zsyłać na mnie objawienia pod koniec 2002 roku, nie miałem pojęcia o oświeceniu sumienia czy „ostrzeżeniu", które zostało przepowiedziane w Garabandal. Duch Święty pokazał mi również, że prawdziwe objawienia naszej Pani są powiązane nie tylko ze sobą, lecz także z objawieniem Jezusa, którego doświadczyła św. Faustyna Kowalska, apostołka Bożego Miłosierdzia. Najgłębszym odkryciem mojej pielgrzymki był fakt, że przesłania naszej Pani nadal są przed nami odsłaniane, a Medjugorje jest ich kulminacją.

Pielgrzymi wokół mnie nie wiedzieli, co Bóg mi objawił. Trudno było z nimi siedzieć i słuchać, jak wypytują się nawzajem o tajemnice Medjugorje, z których ostatnia wiązała się z karą. Wiele razy szedłem do swojego pokoju albo wspinałem się na Górę Objawień i płakałem przed Bogiem, bo gdyby naprawdę rozumieli , co tak bardzo chcą wiedzieć, to nigdy nie marnowali by czasu na pytanie o to. Po prostu by się modlili. Zawsze gdy potrzebowałem matczynego pocieszenia, wzywałem Maryję, a Jej miłość dotykała mnie tak łagodnie, że to również wywoływało moje łzy. W późniejszych latach potrzebowałem tego samego pocieszenia, bo z czasem miałem otrzymać czterdzieści pięć do czterdziestu ośmiu wizji,lokucji wewnętrznych i objawień.
Kilka razy próbowałem zadzwonić do Heather, ale nigdy jej nie zastałem. Nie miała ode mnie żadnych wieści przez jakieś siedem dni i zastanawiała się, czy jeszcze żyję. A ja byłem bardzo żywy. Z każdym dniem łaska była coraz większa. Zaprzyjaźniłem się z kobietą o imieniu Loretta, która w swojej miejscowości prowadziła katolicką księgarnię, i postanowiliśmy, że chcemy jeden dzień w całości poświęcić na modlitwę. Następnego dnia odłączyliśmy się od grupy i poszliśmy do spowiedzi, na mszę, na Górze Objawień odmówiliśmy Różaniec i przez cały dzień rozmawialiśmy z Jezusem i ze sobą nawzajem. Byliśmy jak katolickie dzieci w cukierkowym sklepie cudów, a Pan pokazywał się nam na różne sposoby, niczym tata, który rozpieszcza swoje dzieci podczas wycieczki. Bez względu na to, o co poprosiliśmy Jezusa, działo się to niemal natychmiast. Chciałem zadać pytanie księdzu i nagle podszedł do nas ksiądz, tylko po to, by porozmawiać. Loretta powiedziała, że chce pić, i ktoś dał nam wodę. Oboje chcieliśmy zobaczyć cud słońca i nagle jakaś kobieta krzyknęła: „Patrzcie na słońce!”. Patrzyłem bez żadnych trudności, jak kręci się niczym dysk. Nagle na środku pojawił się krzyż, jak na Hostii, i wtedy słońce zaczęło promieniować pięknymi kolorami. Po jednej stronie tego kręcącego się dysku światło utworzyło czerwone serce, które przypominało miękką chmurę, ale o ostrych konturach, a po drugiej pojawiło się to samo, tylko w kolorze niebieskim: symbole Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi.
Jednak najwspanialszą z tych wszystkich łask był czas spędzony na adoracji Najświętszego Sakramentu. Z pochyloną głową wylałem przed Bogiem po cichu swoje troski. Modliłem się o swoje małżeństwo nawrócenie żony, modliłem się o to, by zrozumieć, do czego Pan mnie powołuje. Gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem że Hostia zmienia się w kolor krwi i zaczyna pulsować niczym ludzkie serce. Gdy wyszliśmy z kaplicy adoracji, wyjąłem z kieszeni różaniec i zauważyłem, że połączenia na srebrnym łańcuszku zrobiły się złote.
Ostatnia noc przed lotem powrotnym do Stanów spędziliśmy w Dubrowniku. W końcu dodzwoniłem się do Heather i pierwszą rzeczą, którą od niej usłyszałem, było to, że brzmię jakoś inaczej. Chwile porozmawialiśmy, powiedziałem jej też, o której i gdzie ma mnie odebrać z lotniska. Czułem smutek, że muszę wracać, bo w Medjugorje czułem się jak w domu. Ogromna część mnie chciała tam zostać do końca życia. Siedząc w samolocie, ponownie przy oknie, patrzyłem na ziemię. Tym razem nie bałem się lotu.
Gdy wróciłem do domu, przeszedłem drugi sprawdzian. Moje jedenastoletnie małżeństwo nadal znajdowało się na krawędzi. Nie potrafiliśmy się z Heather porozumieć i oboje zdążyliśmy już kilka razy pomyśleć o rozwodzie. Żarliwie zacząłem się modlić o naszą relację, pytając Jezusa, co jest nie tak, co mogę zrobić, by to naprawić, a Jezus pokazał mi, że przez te wszystkie lata wiele brałem swoją żonę za pewnik. Pokazał mi, jakim ona jest dla mnie darem i jak często jej nie słuchałem ani nie traktowałem poważnie jej trosk.
Rok później zaciągnąłem żonę i jedenastoletniego syna do Medjugorje, bo wiedziałem, że to jedyna nadzieja na uratowanie naszego małżeństwa. Nie chcieli jechać, a potem narzekali przez całą podróż i pierwsze dni naszej pielgrzymki. Jednak Matka Boża zwyciężyła. Dotknęła moją żonę w bardzo głęboki sposób, pokazując że nie ma niczego złego w byciu zranionym, bezbronnym, w byciu małą dziewczynką w sercu Matki. Maryja powoli doprowadzała moją żonę do zwrócenia się w stronę Jezusa i Kościoła.

Podczas mszy, która odbywała się na świeżym powietrzu, żona siedziała na ogromnym pniu i nadal się zastanawiała, co tam robi. W trakcie przekazywania sobie znaku pokoju siedząca za nią kobieta powiedziała po chorwacku: „Pokój z tobą”. Heather odwróciła się, uścisnęła jej dłoń i odwróciła z powrotem. Coś w szczerej uprzejmości tej kobiety sprawiło, że chciała szybko jej podziękować, ale gdy ponownie się odwróciła, kobiety już nie było. jakby w ogóle nie istniała. Do dzisiaj Heather wierzy, że mógł to być anioł w ludzkiej postaci.
Pielgrzymka trwała dalej, łaski również. Widziałem, jak Pan pracuje nad moją rodziną, i że żona i syn zaczynają odczuwać atmosferę codziennej mszy i modlitwy. Gdy pewnej nocy szliśmy przez pole z lodami, mój syn nagle krzyknął: „Patrzcie na światło!". Spojrzeliśmy z Heather w stronę, którą pokazywał, i rzeczywiście zobaczyliśmy światło: miękkie, ciepłe, w jasnopomarańczowym kolorze. Znajdowało się bardzo wysoko na górze, nie na Górze Krzyża ani Objawienia, ale wysoko pomiędzy nimi. To jest istotne, bo tam nie można się wspiąć - droga jest zarośnięta i zawalona kamieniami. Światło zaczęło nagle spływać w dół góry, bez żadnych gwałtownych skrętów, które robiłby człowiek. Dwie kobiety za nami upadły na kolana i zaczęły się modlić. Moja rodzina stała w zachwycie, patrząc, jak światło dociera na dół i powoli znika.
Trzy dni przed wylotem Heather, bez mojej namowy, zapisała nas na kolejną pielgrzymkę do Medjugorje o tej samej porze za rok Przeszła od myśli o rozwodzie, przez narzekanie na podróż do Medjugorje i zastanawianie się, po co tam jest, do oczekiwania na jak najszybszy powrót w to miejsce. Ta cała zmiana nastąpiła w niej w ciągu tygodnia. Ocalenie naszego małżeństwa przypisujemy naszej Pani, Królowej Pokoju w Medjugorje. Heather w końcu przystąpiła do bierzmowania, została koordynatorem mszy, członkiem komisji liturgicznej oraz naszej rady parafialnej. Zgłosiła się jako wolontariuszka w kwestiach logistyki Marszu dla Życia w San Francisco i podzieliła się swoim świadectwem z lokalnymi parafiami.
Obecnie wszystkie wizje i przesłania, które otrzymuję, przedstawiam pewnemu świętemu księdzu, który jest również moim proboszczem i oficjalnym egzorcystą. Nie dzielę się nimi pochopnie ani bez jego zgody. Modlę się, by to, czym wolno mi się podzielić, pomogło Panu zbawić i uzdrowić Jego ukochany lud. Czy potrafisz sobie wyobrazić, że pomimo ostrzeżeń twoje dzieci ciągle wbiegają na ruchliwą ulicę i mówią ci, że to nie twój problem? Albo że to tylko kwestia czasu, zanim będziesz musiał patrzeć, jak wpadają pod samochód i giną? Tak samo jest z Ojcem, gdy patrzy na świat. Bóg jest czuły i łaskawy i kocha nas bardziej, niż możemy to sobie wyobrazić. Dlatego chce dać nam ostrzeżenie pełne łaski, żeby wziąć nas, swoje dzieci, w kochające ramiona i żebyśmy na zawsze już byli bezpieczni i szczęśliwi.
Jedną z ostatnich wizji, które otrzymałem, uznaję za najważniejszą ze wszystkich, bo zawiera instrukcję, nie tylko dla mnie, ale dla każdego, kto jej posłucha. To niezatarte doświadczenie wydarzyło się na początku 2015 roku, w środku nocy:

Spałem w łóżku z żoną. Nagle się obudziłem. Usiadłem gwałtownie Spojrzałem w lewo. W wejściu do łazienki połączonej z naszą sypialnią
znajdował się olbrzymi mężczyzna. Modlił się na kolanach, głową i dłońmi splecionymi pod brodą. Nasz sufit ma prawie cztery metry wysokości. Mimo to mężczyzna ten tyłem głowy ocierał się o niego, więc stojąc, musiał mieć ponad siedem metrów. Jego biała szata, sięgająca do kostek, połyskiwała złotym blaskiem, a w talii był obwiązany grubą, złotą szarfą. Włosy miał koloru pomiędzy blond a jasnobrązowym, a stopy, również ogromne, ale proporcjonalne do reszty ciała, były obute w brązowe plecione sandały. Na lewym policzku widać było niewyraźną ranę lub siniak, a szata, mimo że piękna, była odbarwiona i zabrudzona czymś, co wyglądało na rany, które się pod nią znajdowały. Wyglądał na okropnie smutnego i bardzo zmęczonego.
Byłem co najmniej zaskoczony, nie tylko jego obecnością w moim pokoju, lecz także jego ogromnymi rozmiarami. Wyskoczyłem z łóżka i szybko sięgnąłem do szafki nocnej po broń palną, którą trzymam tam dla ochrony. Gdy tylko wymierzyłem ją w jego stronę, on odwrócił się do mnie i powiedział: „Proszę, nie rób tego". Po tych słowach spłynął na mnie ogromny spokój. Opuściłem broń i stałem, patrząc na niego. Jego twarz i oczy były łagodne, ale nadal wyglądał, jakby mu coś ciążyło na sercu. A potem powiedział: „Powiedz ludziom, by codziennie odmawiali Koronkę do Miłosierdzia Bożego i ofiarowali ją w ramach zadośćuczynienia za grzechy popełnione przez Stany Zjednoczone".

A potem znikł. Moja żona przez ten cały czas spała. W następnych dniach w rozmyślaniach i modlitwie pokazywano mi, że ten człowiek był Aniołem Stróżem Stanów Zjednoczonych i że przegrywa bitwę o nasz kraj z Szatanem i jego demonami. Nasze modlitwy, zwłaszcza ta, o którą prosił, wzmacniają nie tylko jego, lecz także wszystkie anioły, które walczą u jego boku. Prosi nas o pomoc. Zrozumiałem, że wzmacniamy anioły naszymi modlitwami, tak samo jak wzmacniamy demony naszymi grzechami. Podczas gdy nasze grzechy i obojętność otwierają drzwi diabłu i jego przekleństwom, nasze modlitwy i prośby otwierają drzwi Bożej sile i błogosławieństwom.
Desperacko potrzebujemy modlitwy i pokuty, poświęcenia dla Bożej miłości, która otwiera drogę wodospadom łaski. Poddajmy wszystko to, kim jesteśmy i co mamy, Jezusowi, zanim nastąpi dzień sprawiedliwości. Biada tym, którzy ten czas łaski biorą za pewník odkładają swoje nawrócenie, myśląc, że mogą czekać do ostatniej chwili. Wzrost w świętości może nastąpić tylko poprzez łaskę i miłosierdzie Boga. Wzrost w świętości wymaga czasu. A czas na łaskę i miłosierdzie jest teraz.” (Jest to jedno ze świadectw z książki "Ostrzeżenie" Christine Watkins)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez uel dnia Nie 16:32, 30 Maj 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 16:35, 30 Maj 2021    Temat postu:

Mamy te książkę. Kapitalne.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna -> Cuda nawrócenia, świadectwa wiary, objawienia, orędzia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin