Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ !
Forum mistyki Kościoła Katolickiego pw. św. Jana Pawła II : Pamiętaj pielgrzymie: "zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On [rzeknie]: "OTO JESTEM!" (Iz 58,9).
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Misjonarka świecka Helena Kmieć zamordowana

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna -> Misje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Śro 12:17, 25 Sty 2017    Temat postu: Misjonarka świecka Helena Kmieć zamordowana

Od dwóch tygodni była w Boliwii. Zajmowała się dziećmi w ochronce.
Nie przeżyła ataku zbrodniarza.

[link widoczny dla zalogowanych]

śp. Helena Kmieć mieszkała w Libiążu, pracowała w wolontariacie w Trzebini, studiowała w Gliwicach.
Anita Szuwałd - jej misyjna koleżanka obok Gliwic w Ziemięcicach.


Ostatnio zmieniony przez maly_kwiatek dnia Śro 21:39, 25 Sty 2017, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:07, 25 Sty 2017    Temat postu:

Wrogów Miłości nie brakuje, na szczęście dobroć i miłość powstaną zawsze z dna serca ludzkiego stworzenia.
Szacunek wielki dla misjonarzy za odważne podjęcie swego powołania niesienia miłości małym ludziom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Śro 20:48, 25 Sty 2017    Temat postu:

Wrocław. Dworzec PKP. Rok 2012.
Misjonarze grają: Słuchaj Izraelu, Pan jest moim Bogiem.
Misjonarka Helena Kmieć śpiewa.

Ewangelizacja trwa.

https://www.youtube.com/watch?v=n6fbCADIyyA
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Czw 20:16, 26 Sty 2017    Temat postu:

Helena niesamowicie przyciąga do Boga.
Jest świętą.
Powrót do góry
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:05, 27 Sty 2017    Temat postu:

maly_kwiatek napisał:
Helena niesamowicie przyciąga do Boga.
Jest świętą.
Myślę, że jednym ze wzorów dla niej, był jej wuj - bp. Jan Zając - zwierzchnik Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w podkrakowskich Łagiewnikach.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Nie 14:46, 19 Lut 2017    Temat postu:

Jedno z ostatnich zdjęć Helenki Kmieć razem z koleżanką, Anitą Szuwałd, z którą wyjechała na misję do Boliwii.



Dzisiaj, 19.02.2017, o 15.00 w parafii świętej Barbary w Libiążu rozpocznie się msza święta, po której kondukt żałobny wyruszy na cmentarz parafialny. Mszy będzie przewodniczył kardynał Stanisław Dziwisz, kazanie wygłosi kustosz sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, ksiądz prałat Franciszek Ślusarczyk. Pogrzeb będzie miał charakter państwowy – premier Beatę Szydło reprezentować będzie szefowa jej kancelarii, Beata Kempa.
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Nie 14:55, 19 Lut 2017    Temat postu:

Przekazuję Apel Wolontariatu Misyjnego Salvator złożony wraz z najbliższymi Helenki Kmieć:

Drodzy! Wielu z Was nie może być z nami w Trzebini i Libiążu. Łączmy się więc wszyscy duchowo, gdziekolwiek jesteśmy. Ważne jest, by z wydarzeń w Boliwii wyprowadzać jak najwięcej dobra! Będziemy wdzięczni za modlitwę i przyjęcie Komunii św. w intencji Helenki.

Najbliżsi Helenki proszą, by na pogrzeb nie przynosić kwiatów i zniczy. Zamiast tego proponują złożenie ofiar do puszki na rzecz dzieci, którymi miała opiekować się Helenka. Chcielibyśmy pomóc Im w realizacji tego szlachetnego pomysłu.

Jeśli ktoś chce wesprzeć ten cel, a nie będzie miał takiej możliwości w weekend, można też przelać dowolną kwotę na konto bankowe WMS i w tytule przelewu wpisać: BOLIWIA. Oto dane:

WOLONTARIAT MISYJNY SALVATOR
ul. B. Głowackiego 3
32–540 TRZEBINIA
nr konta: 44124042301111001056985040
tytuł przelewu: BOLIWIA

Zapraszamy również na stronę internetową WMS (zakładka "Darowizna"), gdzie można sprawnie przekazać ofiarę.

Wszystkie środki przekażemy Siostrom Służebniczkom Dębickim posługującym w Cochabambie. Zachęcamy do modlitewnego i materialnego wsparcia Sióstr, to dla nich bardzo trudny moment. A jak mówi Anitka - każda z nich jest jej Aniołem Stróżem i żywym świadectwem Bożej miłości.

Z całego serca dziękujemy za Waszą wrażliwość i gotowość do niesienia pomocy! Niech Bóg Wam błogosławi.

Pozdrawiamy ciepło i pamiętamy o Was w modlitwie

Wolontariat Misyjny Salvator

[link widoczny dla zalogowanych]

Powrót do góry
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 14:59, 19 Lut 2017    Temat postu:

Dziękuję za tak istotne informacje, maly_kwiatku!
Apel jest tu bardzo ważny, ponieważ dzieło Heleny Kmieć nie pójdzie na marne. Amen.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez exe dnia Nie 14:59, 19 Lut 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Nie 15:09, 19 Lut 2017    Temat postu:

W programie 1 TVP1 trwa transmisja uroczystości pogrzebowych Heleny Kmieć.
Minister Kempa odczytała list Premier Szydło.
Mszy Świętej przewodniczy Kardynał Stanisław Dziwisz.
Powrót do góry
exe
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 17 Cze 2012
Posty: 13510
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 378 razy
Ostrzeżeń: 0/2

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:18, 19 Lut 2017    Temat postu:

maly_kwiatek napisał:
W programie 1 TVP1 trwa transmisja uroczystości pogrzebowych Heleny Kmieć.
Minister Kempa odczytała list Premier Szydło.
Mszy Świętej przewodniczy Kardynał Stanisław Dziwisz.
I jeszcze w Polsat i TV TRWAM również.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Pon 21:36, 07 Sie 2017    Temat postu:

Z dziennikarką KAI rozmawia Teresa Kmieć, siostra Heleny:

Cytat:
– Miałaś żal do Pana Boga, że zabrał Ci siostrę?

– Nie. To nie Pan Bóg posłał tego zabójcę. Dlaczego mam zwalać winę na Niego? To szatan jest przyczyną zła w świecie. Jedyne, nad czym się zastanawiałam i o co Boga pytałam, to o to, dlaczego temu nie zapobiegł. Później pytałam też o to, dlaczego nie wskrzesił Helenki. Przecież mógł. Ale ostatecznie myślę, że Helence jest po prostu z Nim lepiej.

– To brzmi jak wyznanie wiary.

– Bo wierzę, że tak rzeczywiście jest. Niedługo po śmierci Helenki czytałam fragment z Ewangelii Jana [9,2n - przyp. red.], w którym uczniowie zapytali Jezusa o to, kto zgrzeszył - rodzice czy mężczyzna, który urodził się niewidomy. A Jezus odpowiedział: "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże".


[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Nie 16:20, 27 Sty 2019    Temat postu:

Piękny film dokumentalny "Helenka"

[link widoczny dla zalogowanych]

Film przygotowany przez Telewizję Polską na rocznicę śmierci Helenki Kmieć.
Już dwa lata oręduje za nami w Niebie.
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Wto 11:38, 11 Cze 2019    Temat postu:

Ostatnie słowa Helenki:

Jeszcze tam nie byłyśmy na górze, ale się tam wybieramy ... wkrótce.

Do zobaczenia znowu, paaa!


Helena Kmieć jest dla mnie Patronką Godziny Ostatniej.


Ostatnio zmieniony przez maly_kwiatek dnia Wto 11:41, 11 Cze 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Wto 11:51, 11 Cze 2019    Temat postu:

Helena - znaczy "światło".

[link widoczny dla zalogowanych]

„Ona była światłem. Znikała i pojawiała się z prędkością światła. Ogrzewała jak światło. Żyła porządnie, z pasją i szybko” – tak o Helence Kmieć opowiada jej mama.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Jaśmina
Gość






PostWysłany: Wto 20:18, 11 Cze 2019    Temat postu:

maly_kwiatek napisał:

Helena Kmieć jest dla mnie Patronką Godziny Ostatniej.


Dla mnie Jezus - Bóg . W Ostatniej Godzinie poznajemy Ofiarę Męża boleści wzgardzonego, chłostanego, zdeptanego (. Iz 53,3-4)

Izajasz mówił: '' Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”
(Iz 53,5).
Powrót do góry
maly_kwiatek
Gość






PostWysłany: Wto 7:05, 02 Lip 2019    Temat postu:

W dwóch przypadkach modliłem się do Helenki Kmieć o wsparcie w intencjach osób w szczególnej potrzebie, osób umierających.
Wsparcie Helenki przyniosło poprawę samopoczucia chorych i umożliwiło im odejście po pewnym czasie bez cierpienia a z pogodą ducha.
Powrót do góry
uel
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 07 Kwi 2019
Posty: 1211
Przeczytał: 27 tematów

Pomógł: 75 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Kraków/Raba Wyżna
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:29, 23 Paź 2022    Temat postu:

Serdecznie polecam książkę "Helena Misja możliwa ".
O książce dowiedziałem z konferencji Przemysława Radzyńskiego współautora książki który opowiadał o Helence i książce :
https://youtu.be/TuGRP_xl-po

Właśnie kończę czytanie książki, książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Książka to spisane cenne wspomnienia rozmowy z jej najbliższymi o Helence o tym jaka była, w sumie z 24 osobami w tym kapłanami. W pewnym sensie współczuje wszystkim bliskim Helenki którzy ją utracili a zwłaszcza jej chłopakowi Michałowi który miał być jej przyszłym mężem. Taka śmierć gdy taką delikatność i niewinność atakuje taka ślepa brutalność, 14 ciosów nożem jest wstrząsająca ,po takiej stracie na pewno długo jej bliscy nie będą mogli się pozbierać i zapełnić tej pustki. We mnie zrodziło się pytanie po co w ogóle poznawać ludzi, skoro człowiek się do nich przywiązuje a wszystko sie kończy a na końcu zostaje się z pustką którą nie można zaspokoić póki śmierć nie nadejdzie a wraz ze śmiercią Bóg który jedynie wszelką pustkę w sercu może zapełnić ?

Przez lekturę tej książki można poznać Helenke , aż wydaje się jakby się osobiście ją znało. Śp. Helenka jest bardzo inspirującą osobą, miała wiele talentów, straciła swoją mamę gdy miała 6 tygodni, za osiągnięcia w nauce dostała się do liceum w Londynie , skończyła Inżynierię chemiczną w języku angielskim bodajże w Gliwicach, akademię muzyczną , pracowała jako Stewardesa w wizzair i jeszcze miała czas na spotkania w duszpasterstwie i wyjazdy na misje. Z książki można wyczytać że już za jej życia działy się cudowne rzeczy, np pamiętam że jej koleżanka która nie mogła zajść w ciąże gdy wyjechały z Helenką do Ziemi Świętej, Helenka powiedziała koleżance żeby podeszła do Matki Bożej w grocie mlecznej i żeby się pomodliła. Helenka mówiła później że jak wróci z misji to przywita jej córeczkę . I ta jej koleżanka zaszła w ciąże i urodziła córeczkę ale Helenka z misji już nie wróciła... Może niezbyt to dokładnie opisałem i szczegółowo i może coś przeinaczyłem ale polecam książkę. Gdy Helenka została zamordowana okazało się że jej krew zalała Pismo Święte które tam miała w języku hiszpańskim, siostry trzymają to Pismo Święte jako być może najcenniejszą relikwie. W książce jest również mowa o tym Piśmie Świętym i o historii jaka się wiązała , bo Helenka bardzo chciała mieć je w języku hiszpańskim i pamiętam że jeden kapłan jej chyba pożyczył od znajomych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez uel dnia Nie 16:05, 23 Paź 2022, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
uel
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 07 Kwi 2019
Posty: 1211
Przeczytał: 27 tematów

Pomógł: 75 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Kraków/Raba Wyżna
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:02, 23 Paź 2022    Temat postu:

maly_kwiatek napisał:
Piękny film dokumentalny "Helenka"

[link widoczny dla zalogowanych]

Film przygotowany przez Telewizję Polską na rocznicę śmierci Helenki Kmieć.
Już dwa lata oręduje za nami w Niebie.


Film można zobaczyć także bez reklam i bez konta fb tu :

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
uel
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 07 Kwi 2019
Posty: 1211
Przeczytał: 27 tematów

Pomógł: 75 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Kraków/Raba Wyżna
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:17, 27 Paź 2022    Temat postu:

Zachęcam do nabycie książki " Helena Misja możliwa gdzie są spisane rozmowy z 24 osobami. Fragment :

S. SAVIA BEZAK
Z BOLIWII PRZYWIOZŁAM
SŁOWO „PRZEPRASZAM"

Siostra Savia Bezak, służebniczka dębicka, jest radną i ekonomką generalną. W styczniu 2017 roku przebywała w Boliwii, gdzie wizytowała placówki Wikariatu Misyjnego swojego zgromadzenia. Została też wydelegowana przez przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej na uroczystość poświęcenia i otwarcia nowo wybudowanej ochronki w Cochabambie. Wydarzenie zaplanowano na 22 lutego. Po tragicznych wydarzeniach w Cochabambie służebniczki dębickie były nękane przez dziennikarzy, którzy, by wydobyć jakiekolwiek informacje, często podszywali się pod przedstawicieli kościelnych instytucji, takich jak Konferencja Episkopatu Polski czy Radio Watykańskie. Siostra Savia zgadza się na rozmowę z nami dopiero w momencie, gdy słyszy, że pracujemy dla i z polecenia salwatorianów.

Byłam bardzo wdzięczna, że Wolontariat Misyjny Salvator wziął na siebie obsługę mediów w Polsce. W pierwszych chwilach po tej tragedii skupiłyśmy się przede wszystkim na Anicie. Była w ogromnym szoku. Potrzebowała naszej pomocy. Zajmowała się tym szczególnie jedna z naszych sióstr misjonarek - Polka, która przyjechała z Peru do pracy w ochronce w Cochabambie, s. Teresa. Wcześniej dziewczyny razem z nią przygotowywały ochronkę do otwarcia. A równocześnie było bardzo dużo spraw do załatwienia związanych z tą tragedią. Siostry kontynuowały swoje posługi w kościele, centrum rehabilitacji, w szkole, którą trzeba było przygotować na rozpoczęcie roku szkolnego. Odbywały się rekolekcje dla sióstr, śluby zakonne, kończyła się kadencja Zarządu Wikariatu Misyjnego, który w nieco zmienionym składzie rozpoczynał kolejną kadencję. Życie wspólnoty i Wikariatu musiało toczyć się dalej mimo wielkiego bólu, jaki nas przepełniał. Nie chciałyśmy rozmawiać o tym, zwłaszcza z żądnymi sensacji mediami. Tym bardziej że tyle było jeszcze niewiadomych. Uznałyśmy, że to w niczym nie pomoże, a może zaszkodzić prowadzonemu śledztwu i sprawić ból osobom cierpiącym z powodu śmierci Helenki. Byłyśmy świadome, że należy o tym poinformować, ale musi to być bardzo wyważona informacja, podana w sposób rzetelny i prawdziwy. Komunikaty podawane przez Wolontariat bardzo dobrze oddawały to, co należało i można było przekazać w tym czasie. Pisano je w duchu ogromnego szacunku dla przeżywających żałobę po stracie Helenki.

Jaką rolę w tych wydarzeniach odegrała Siostra?
Byłam przy s. Bejzymie - przełożonej Wikariatu Misyjnego. To ona w pierwszej kolejności odpowiadała za ochronkę, a także przygotowała cały pobyt Anity i Helenki w Boliwii. Siostra Bejzyma bardzo boleśnie przeżywała to wydarzenie. W pierwszych godzinach, jak sama mi powiedziała, nie była zdolna do telefonowania gdziekolwiek i prowadzenia rozmów na temat tego, co się stało. Byłam razem z Anitą, ze wspólnotą sióstr, razem cierpiałyśmy, modliłyśmy się, umacniałyśmy się i załatwiałyśmy trudne sprawy związane z prowadzonym śledztwem, zabezpieczeniem i przewozem ciała Helenki do Polski. Tam, gdzie dałam radę, zastępowałam s. Bejzymę. Byłam „łączniczką" pomiędzy Boliwią a moim zgromadzeniem w Polsce, księżmi salwatorianami a rodzicami Helenki oraz Anity. Pomagałam siostrom w przyjmowaniu w domu dużej liczby osób odwiedzających nas, składających kondolencje z zapewnieniem o modlitwie. Siostry mówiły mi, że byłam dla nich opatrznościowym" człowiekiem w tych dniach.

Kto pierwszy poinformował o tym wydarzeniu?
Zastanawiałyśmy się, co powinnyśmy zrobić w tej sytuacji kogo w tym momencie powiadomić, a kogo jeszcze nie. Powtórzę: dla s. Bejzymy był to bardzo trudny moment. Nie była w stanie dzwonić, rozmawiać...
Czyli to Siostra dzwoniła z tą informacją do Polski? Tak. Pan Bóg dał mi tyle siły, bym mogła to uczynić. Postanowiłam w pierwszej kolejności poinformować naszą matkę generalną, ponieważ stało się to w naszej placówce zakonnej. Zresztą nie miałam wtedy przy sobie żadnych innych numerów telefonów.

W czasie letnim boliwijskim między Polską a Boliwią jest pięć godzin różnicy. Dodatkowo w Domu Generalnym służebniczek w Dębicy trwały rekolekcje. Trudno było skontaktować się z matką generalną.

Pierwszy telefon wykonałam przed godz. 3.00 czasu boliwijskiego. W Polsce było przed 8.00 rano, zaczynał się dzień. Trwała msza św. Nie chciałam przekazywać wiadomości siostrze furtiance, dlatego poprosiłam, by poinformowała matkę generalną, że dzwoniłam z Boliwii i że będę jeszcze próbowała, ale gdyby nie udało mi się dodzwonić, proszę, by matka do mnie pilnie oddzwoniła.

Gdy siostrom udało się skontaktować, s. Savia poprosiła matkę, by to ona poinformowała prowincjała księży salwatorianów o tym, co się stało.
Czas oczekiwania w Boliwii, aż ta wiadomość dotrze do księży salwatorianów i rodziców wolontariuszek, był dla nas bardzo trudny... Anita chciała zadzwonić do swoich rodziców, ale prosiłyśmy ją, by zaczekała do momentu, gdy tę jakże bolesną wiadomość otrzymają rodzice Helenki...
Chciałyśmy, by wiadomość przekazał im ktoś w Polsce. Czułyśmy, że oni nie mogą dowiedzieć się o tej tragedii przez telefon i pozostać z tym sami. W rozmowie z naszą matką poprosiłam, by ona pierwsza powiadomiła księży salwatorianów, a ja zadzwonię później. Miałam przekonanie, że tak będzie lepiej, że zastanowimy się wspólnie, w jaki sposób poinformować rodziców, jak ich wesprzeć. Krótko po telefonie od matki generalnej zadzwoniłam do księży salwatorianów, do ks. Mirka. Wtedy jeszcze nie znałam jego nazwiska. W międzyczasie udało nam się od- naleźć kontakt do niego, jako odpowiedzialnego za Wolontariat Misyjny Salvator. W jego pobliżu był już wtedy ksiądz prowincjał. Przeżywali to bardzo, tak samo jak my. Zastanawiali się, co w tej sytuacji robić, kto ma pojechać do rodziców Helenki. Wtedy dowiedziałam się od księży, że Helenka była spokrewniona z bp. Janem Zającem i że księża najpewniej jego poproszą o przekazanie tej wiadomości.

Oczekiwanie na przekazanie informacji rodzicom Helenki trwało długo, bo bp Zając był na pogrzebie ks. Mieczysława Malińskiego. Salwatorianie nie mogli się z nim skontaktować.

W czasie tej rozmowy poprosiłam też ks. Mirka, by porozmawiał z Anitą jako opiekun Wolontariatu, ktoś bliski, kto ją znał. Byłam świadoma, że ona potrzebuje ogromnego wsparcia. Bałam się o nią, o skutki, jakie mogło wywołać i pozostawić w niej to traumatyczne przeżycie.
Prawie cały ten dzień Anita z s. Bejzymą i s. Teresą spędziły na komisariacie. Gdy wieczorem wróciły, miałyśmy już potwierdzenie od ks. Mirka, że rodzice w Polsce zostali powiadomieni o tym, co zaszło.

Czy Siostry też chciały zadzwonić do rodziców wolontariuszek?
Tak, i takie rozmowy się odbyły. Najpierw wraz z Anitą podczas jej pierwszej rozmowy z rodzicami wieczorem, a dopiero na drugi dzień rano z rodzicami Helenki. Ten pierwszy dzień był dla nas bardzo trudny i nie mogłyśmy nawet znaleźć wszystkich numerów telefonów. Okazało się, że nie mamy telefonu do domu rodzinnego Helenki. Anita też go nie miała. Ich telefony były zabrane przez policję. Tyle rzeczy się działo... Ostatecznie numer telefonu do mamy Helenki otrzymałam od ks. Mirka następnego dnia. Potem kontaktowałyśmy się z nimi regularnie.

Siostra jest pierwszą osobą, z którą rozmawiamy, która w czasie tej tragedii była tam, na miejscu. Proszę spróbować to umiejscowić w czasie. Opowiedzieć o tym, co się wtedy wydarzyło.
Cała tragedia musiała się rozegrać ok. godz. 1.20 w nocy czasu boliwijskiego, 24 stycznia, ponieważ s. Bejzyma o 1.27 odebrała telefon od Anity. O 1.29 dzwoniła już na policję. Anita, jak wynikało z jej późniejszej relacji, bardzo szybko zareagowała na głos Helenki. Gdy s. Bejzyma wybiegła ze swojego pokoju do ochronki, krzykiem po polsku i hiszpańsku zbudziła wszystkie domowniczki. Wiedziałyśmy, że coś się stało w domu naszych wolontariuszek. W tym czasie we wspólnocie zakonnej w Cochabambie było 12 sióstr (sześć polskich misjonarek, sześć sióstr Boliwijek).
Gdy z s. Bejzymą jeździłam po innych placówkach misyjnych, ona ostrzegała mnie przed tamtejszymi zwierzętami zwłaszcza jadowitymi wężami i żmijami oraz pająkami. Te opowieści sprawiły, że w pierwszej chwili po obudzeniu, gdy usłyszałam bliżej nieokreślone odgłosy w domu, pomyślałam: jakieś zwierzę weszło do domu i siostry chcą się z nim rozprawić.
Potem na krótko zapadła cisza. Poczułam się zaniepokojona, gdy usłyszałam głos s. Bejzymy na ulicy. Jak mi później powiedziała, wołała: „policja, policja" - chciała spłoszyć ewentualnych napastników, gdyby byli jeszcze gdzieś w pobliżu, w ochronce. Ona po reakcji Anity czuła, że coś strasznego się tam wydarzyło. Krzyczała, ile miała sił, emocje były bardzo silne. Wszystkie siostry, które się obudziły, wybiegły z budynku. Byłam bardzo zmęczona po podróży i z deficytem snu, więc mocno zasnęłam i zareagowałam z lekkim opóźnieniem. Nie mogłam się zorientować, co się dzieje. Najpierw jakieś poruszenie w domu i nagle cisza. Spojrzałam na zegarek, było wpół do drugiej w nocy. Wyjrzałam na ulicę, panowała cisza. Gdy wyszłam na korytarz, też było cicho. Z pokoju wyjrzała inna siostra, długoletnia polska misjonarka. Zapytałam, co się stało. Nie wiedziała
dokładnie, ale powiedziała, że to u naszych wolontariuszek coś się wydarzyło. Wróciłam do pokoju, ubrałam się pośpiesznie. Gdy zeszłam na parter, spotkałam kolejną siostrę. Powiedziała, że dzwoni na policję, bo zamordowano jedną z naszych wolontariuszek - Helenkę. Dzwoniła ponownie, już po pierwszym zgłoszeniu s. Bejzymy, bo kazano im za kilka minut powtórzyć zgłoszenie. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Poszłam najpierw do kaplicy. Mówiłam: »Panie Boże! Jak to możliwe?" Myślałam, że może jest tylko ranna. Siostra powiedziała, że na miejscu są siostry pielęgniarki i że u dziewczyny niestety nie wyczuwa się już tętna.
Dowiedziałam się, że chłopak, który tam wtargnął, zadał jej ciosy nożem. Helenka się wykrwawiła. Po krótkiej modlitwie, właściwie krzyku do Pana Boga, żeby coś uczynił, żeby ją jeszcze uratował, wróciłam do swojego pokoju, nie wiedząc kompletnie, co mamy zrobić. Chciałam zadzwonić do Polski, do przełożonej generalnej, ale nie dowierzałam jeszcze temu, co usłyszałam, i nie wiedziałam dokładnie, co tak naprawdę się wydarzyło. Miałam wciąż nadzieję... Nie wytrzymałam długo i chciałam dołączyć do sióstr, jednak nie pozwolono mi wyjść samej. Wtedy przybiegła do mnie s. Bejzyma. To było chyba dla mnie najmocniejsze przeżycie tej nocy. Siostra była ogromnie przerażona. Z trudem wypowiedziała, że Helenka została zamordowana, przytuliłam ją mocno i się rozpłakałam. Zanim o cokolwiek spytałam, wybiegła z powrotem do ochronki. W tym momencie zgasł ostatni promyk nadziei. Moje serce przeszyła najstraszliwsza wiadomość w moim życiu. Tuż obok została okrutnie i w tak krótkim czasie zamordowana Helenka, którą dopiero co poznałam, a kilka godzin wcześniej od-
prowadziłam do mieszkania, dlaczego...? Pobiegłam za s. Bejzymą. Nie dotarłam na miejsce. Po drodze spotkałam Anitę z s. Teresą. Anita była w bardzo dużych emocjach. Bardzo płakała. Siostra poprosiła mnie, żebym wróciła, bo potrzebny jest ktoś z językiem polskim, kto pomoże w opiece nad Anitą.

Anita tego wieczoru znalazła się w samym środku wydarzeń...
Tak. Trzeba było jej perswadować różne rzeczy. Cały czas czuła się winna, że nie mogła nic zrobić. Ciągle wracała do tego, że bezskutecznie próbowała udzielić jej pierwszej pomocy starała się zatamować krew z największej rany.Mówiła, że chce do niej wrócić, że chce z nią być. Powtarzała : „Co ja powiem jej rodzicom?". Była w szoku. Helenka zmarła na jej rękach. Ponieważ na miejscu była już policja, prosili, by zabrać Anitę. Trzeba było ją niejako odciągnąć od tego miejsca.
Wtedy zostałam w głównym budynku. Wraz z s. Teresą pomogłam Anicie się umyć. Po prostu z nią byłam, rozmawiałam. Trzeba było ją uspokoić i zapewnić, że zrobiła wszystko, co mogła. Bo tak było! Podziwiałyśmy jej trzeźwość umysłu, którą zachowała w takim momencie. Zapamiętała bardzo dużo szczegółów, była pewna przebiegu wydarzeń: tego, co widziała, w jakim czasie to się stało. Nikt nie był w stanie zachwiać w niej pewności tych informacji.

Później, gdy do domu zakonnego przyszła policja, s. Savia słyszała także zeznania Anity.

To było ogromnie trudne. Miałam świadomość, że to tak młode dziewczyny... Przyjechały nam pomóc... Wszystko było tak dobrze, tak pięknie się układało... Anita -w ogromnym bólu - wykrzyczała: „Miałyśmy ogromny pokój, chciałyśmy pomóc tym dzieciom. Dlaczego to się stało?". Ale muszę powiedzieć, że miała bardzo głęboką wiarę. Pomimo tej strasznej tragedii nie obwiniła Pana Boga za to, co się zdarzyło, i nie zadawała Mu pytania: „Dlaczego?" Może w pierwszym odruchu... Wszystkie wiedziałyśmy, że tej odpowiedzi nie otrzymamy ani w tym momencie, ani pewnie w ogóle. Dla nas było to tak nieprawdopodobne bolesne wydarzenie, że można je było tylko okryć tajemnicą wiary i tajemnicą Bożego miłosierdzia.
Zaprowadziłyśmy Anitę do naszego pokoju gościnnego. Owinęłyśmy ją w koc, by łatwiej było nam zapanować nad jej emocjami i chłodem nocy. Anitka ciągle chciała wracać do Helenki... Wtedy też dowiedziałyśmy się, że Helenka miała chłopaka. Anita nieustannie wracała do pytań: „Co ja powiem Michałowi, jej rodzicom, całemu Wolontariatowi?"
Tłumaczyłyśmy jej, że była bardzo dzielna, że nie uciekła z tego miejsca, że zachowała zimną krew, że bardzo szybko wezwała pomoc, że zrobiła wszystko, co mogła...

W domu zakonnym Anita była przesłuchiwana przez policję prowadzącą śledztwo. Jak wyglądała ta rozmowa?
Anita próbowała odpowiadać po hiszpańsku, ale opowiadanie o tak tragicznych wydarzeniach w języku, którego się dopiero uczymy, nie jest rzeczą łatwą. Dlatego jedna z sióstr tłumaczyła. Opowiadała wszystko ze szczegółami - od momentu, kiedy usłyszała jakiś ruch w ich mieszkaniu i krzyk Helenki. W pierwszej chwili Anita myślała, że może Helence się coś przyśniło, czegoś się przestraszyła. Zawahała się, czy powinna wychodzić z pokoju. Chciała zadzwonić po pomoc, ale jej telefon był rozładowany. To trwało sekundy. Gdy usłyszała krzyk Helenki po raz drugi, zdecydowała, że musi wyjść. Kompletnie nie wiedziała, co tam zastanie. Towarzyszył jej ogromny lęk. I w tym momencie przeżyła chwile grozy. Anita zapaliła światło w swoim pokoju, otworzyła drzwi. Zobaczyła chłopaka wychodzącego z pokoju Helenki. Poczuła ogromny strach, do tego stopnia, że bała się na niego spojrzeć. Korytarz nie był szeroki, więc odległość pomiędzy nimi była mała. Stanęli naprzeciwko siebie. Helena i Anita miały pokoje vis-à-vis. On nic nie powiedział, nic jej nie zrobił - tylko na nią spojrzał. Jak się później okazało, bardzo dobrze zapamiętała jego twarz z prawego profilu. Miał bardzo charakterystyczną kość skroniową. Anita dokładnie zapamiętała, jak był ubrany. Uciekł najprawdopodobniej tą samą drogą, którą wszedł.
Czyli którędy?
Ochronka była zamknięta. Część mieszkalna była wydzielona wewnątrz ochronki i też była zamknięta - dziewczyny zamykały się na noc od korytarza. Była to część bardziej ukryta w budynku. Obok ich dwóch pokoi, łazienki i aneksu kuchennego (na ich wewnętrznym korytarzu) był tam jeszcze jeden niezamieszkany pokoik, magazynek. Jako jedyny nie miał zewnętrznego okna, tylko przeszklenie w górnej części ściany, przez które wpadało trochę światła z głównego holu ochronki. Wszystkie zewnętrzne okna były okratowane. Wszedł i uciekł przez to naświetle. Choć było zamknięte, jakimś sposobem otworzył je.

Budynek ochronki jest zbudowany w sposób charakterystyczny dla boliwijskiej architektury. Na planie prostokąta. Sale dla dzieci i jadalnia otaczały patio (wewnętrzny dziedziniec), które miało być placem zabaw dla dzieci. Wyścielone sztuczną trawą. Było tam też przygotowane miejsce do modlitwy. Dziewczyny namalowały piękną grotę Matki Bożej z Lourdes. Stała tam figura Matki Bożej Niepokalanej.

Co one widziały z okien?
To jest parterowy budynek. W jakiejś części okien widziały mur otaczający ochronkę. Ale ponad nim piękną panoramę miasta Cochabamba, wysokie góry, błękitne niebo z białymi chmurkami i ogromną białą figurę Jezusa (od tyłu) Cristo de la Concordia - z rozpostartymi ramionami, którymi obejmował Cochabambę. Szyby miały przysłonięte wówczas naklejonymi planszami z odmianą czasowników hiszpańskich.
Tajemnicą Pana Boga jest również to, dlaczego ten człowiek nie skierował się do sąsiednich drzwi, do Anity, tylko po przekątnej udał się do pokoju Helenki. Potem uciekł, bo zobaczył drugą dziewczynę - jedynego świadka. To też jest niezrozumiałe po ludzku, że nic jej nie zrobił - dzięki Bogu... Nie zaatakował jej, chociaż ona go zobaczyła.
Anita poszła za nim do tego pokoiku i zamknęła to przeszklenie, by mieć pewność, że nikt tą drogą nie wróci. Poszła do pokoju Helenki, w którym było zgaszone światło. Nie wiem, jak to możliwe, ale on w tych ciemnościach zadał jej 14 okrutnych ciosów... Anita zobaczyła Helenkę leżącą na podłodze z krwawiącymi ranami. Wołała do niej, ale Helenka się nie odzywała, nie nawiązywała już kontaktu. Wtedy Anita z biurka Helenki wzięła jej telefon, by zadzwonić do s. Bejzymy. Ponieważ bateria też była na wyczerpaniu, modliła się, by siostra szybko odebrała. Tak też się stało. W oczekiwaniu na siostrę Anita udzielała Helence pierwszej pomocy...

W życie Anity na zawsze została wpisana rola świadka...
Tak. Ona była tą pierwszą. Była z Helenką cały czas, także w ostatnich godzinach przed tą tragedią i w ostatnim momencie życia. To Anita zobaczyła sprawcę. Kiedy w naszym domu zakonnym trwało przesłuchanie, policja złapała dwóch chłopców i chciała, by Anita ich rozpoznała. Kategorycznie się temu sprzeciwiłam, bo słyszałam przecież, jak opowiadała o wielkim strachu, ogromnym przerażeniu, jakie poczuła, gdy go zobaczyła, i teraz miałaby przeżyć znowu to samo? Stanąć z nimi oko w oko ponownie w tak krótkim czasie? Naprawdę się o nią bałam. Nie znałam jej. Nie wiedziałam, jaką ma wytrzymałość psychiczną. Zapytałam policjanta, czy byłaby możliwość zrobienia zdjęć zatrzymanym i pokazania ich Anicie. Zgodzili się. Anita jednoznacznie wskazała na jednego z nich. Drugiego w ogóle nie widziała i nie słyszała, by ktoś był ze sprawcą. Gdy zeznania się zakończyły, zostawiłam Anitę z s. Teresą i innymi siostrami. Pobiegłam do ochronki. Wiedziałam, że tam w jakże trudnej sytuacji jest s. Bejzyma i pozostałe siostry. Nie mogłam już wejść do pokoju Helenki wszystko było zaplombowane. Widziałam tylko świeże ślady krwi, zabezpieczone ślady sprawcy. Ciało Helenki było już w karetce. Krótko porozmawiałam ze śledczymi, którym zostałam przedstawiona. Zabrałam zbolałą s. Bejzymę po zakończeniu pracy policjantów, którzy zamknęli i zaplombowali ochronkę - wiedziałam, że ktoś musi przy niej być. Zapowiedziano im- s. Bejzymie i Anicie - kolejne przesłuchania i oględziny miejsca w ciągu dnia. A potem, w następnych dniach, było ich jeszcze wiele.

Siostro, a jak dzisiaj wygląda to miejsce?
Policja i prokuratura odplombowały ochronkę dopiero w marcu. Początkowo jej otwarcie było zaplanowane na 22 lutego. Miał być biskup pomocniczy Leszek Leszkiewicz z Tarnowa, ponieważ diecezja tarnowska bardzo nam pomagała finansowo w budowaniu ochronki. Ale w tych okolicznościach wiedziałyśmy, że pewnie ono się nie odbędzie. Siostry, razem z biskupem z Cochabamby, zdecydowały, że dzieci na razie zostaną w budynkach starej ochronki „Los Pitufos", bo nawet gdybyśmy mogły wejść do tych nowych zabudowań, ta sprawa była za świeża, żeby tam rozpocząć działalność. To było dla nas bardzo bolesne doświadczenie. Dlatego ochronka nie jest jeszcze otwarta.

Nową ochronkę pw. Opatrzności Bożej poświęcono 14 czerwca 2017 roku. Dziś już normalnie funkcjonuje.

Siostro, posługujemy się ciągle sformułowaniem ,,ochronka". Proszę wyjaśnić, czym ona właściwie jest.Ochronka to nazwa pozostawiona nam przez założyciela naszego zgromadzenia bł. Edmunda Bojanowskiego. W dzisiejszej nomenklaturze mówimy o przedszkolu. Początek naszego zgromadzenia liczy się od roku 1850, kiedy to Edmund Bojanowski założył pierwszą ochronkę. Taką właśnie nazwę nadał miejscu, w którym opiekę miały znaleźć dzieci z wiosek. Ta idea w jego sercu zrodziła się, gdy obserwował osierocone dzieci po epidemii cholery w Wielkopolsce. Według jego głębokich założeń to miejsce miało dzieci ochraniać przed niebezpieczeństwem, przed samotnością, przed złym wpływem środowiska. To miała być przestrzeń ochrony i rozwoju. Stąd ochronka". Sam Bojanowski przygotował cały program wychowawczy,
z którego korzystamy do dziś. Przyuczał do pracy z dziećmi wiejskie dziewczyny, bo wiedział, że one najlepiej zrozumieją potrzeby biednych wiejskich dzieci. Z tych pierwszych wychowawczyń zrodziło się zgromadzenie zakonne. Szlachta, ziemianie czy inni dobrodzieje zakładali ochronki, prosili o siostry i wspierali je materialnie. Widzieli, jak wiele dobra w nich się dokonuje, jaki dobry wpływ mają na środowisko. Wieczorami ochronki zamieniały się w centra kształcenia dla wiejskich kobiet; siostry organizowały różne kursy, uczyły prac domowych, katechizmu, modlitwy, przygotowywały dziewczęta do roli żon i matek. Bojanowski wiedział, że kobieta - żona i matka, jest ostoją rodziny, wychowawczynią, przekazicielką wiary i patriotyzmu dla pokoleń. Zgromadzenie tę nazwę „ochronka" zostawiło. Dzisiaj prowadzone przez nas przedszkola funkcjonują jako:
,,Ochronka Zgromadzenia Sióstr Służebniczek BDNP przedszkole publiczne" (lub niepubliczne).

W jaki sposób dziewczyny dowiedziały się o misji Sióstr w Boliwii?
Ponieważ pojawiła się informacja, że Helenka spotkała służebniczki w czasie SDM, zapytałam o to Anitę. Jednak Helenka nic jej o tym nie mówiła, więc wersja ta jest mało prawdopodobna, choć możliwa. Anita wspominała, na podstawie opowiadania Helenki, że kilka lat wcześniej na jednym ze spotkań WMS-u była jakaś siostra i opowiadała o misji w Boliwii. Ale Anita jednak mało ten fakt pamiętała. Dziewczyny nie nawiązały z nią kontaktu. Nie wiem, czy miały świadomość, że my taką misję prowadzimy. Natomiast z relacji s. Bejzymy wiem, że to dziewczyny zgłosiły się do ks. Mirka Stanka, opiekuna WMS-u, i prosiły go o możliwość wyjazdu do Ameryki Południowej. Ksiądz Mirek nawiązał kontakt z s. Bejzymą we wrześniu 2016 roku i telefonicznie pytał o taką możliwość. W październiku przesłał tę prośbę za pośrednictwem poczty elektronicznej; pisał, że jakiś czas temu dwie wolontariuszki zgłosiły do niego chęć wyjazdu do Boliwii i że od swoich znajomych już coś wiedzą o tym kraju. Pytał też, czy jest możliwa posługa wolontariuszy na naszej misji w Boliwii. Siostra Bejzyma doświadczyła bardzo dobrej, wieloletniej współpracy z wolontariatem księży salezjanów w innej naszej placówce, w domu dziecka, widziała więc taką możliwość w przyszłości, właśnie w ochronce w Cochabambie. Nawet ucieszyła się z tej opatrznościowej propozycji. Potem zostały jej przedstawione sylwetki wolontariuszek chętnych na wyjazd do Boliwii z zapewnieniem, że są dobrze do tego przygotowane poprzez długoletnią formację i doświadczenie pracy misyjnej w innych krajach. I zaczęły się intensywne przygotowania do przyjęcia ich w ochronce, która miała być otwarta w niedalekiej przyszłości.
Czy Siostra w Boliwii poznała Helene i Anitę?
Poznałam, ale niestety miałam za mało czasu, żeby z nimi wejść w bezpośrednie relacje. Jak już wspominałam, trwała wizytacja, odwiedzałam nasze domy zakonne i prowadzone placówki. Czas na poznanie wolontariuszek zaplanowany był na późniejszy etap mojego pobytu, kiedy na dłużej miałam się zatrzymać w Cochabambie.

Czy miała Siostra okazję, by obserwować dziewczyny, podpatrzeć je przy pracy? Czym one się tam zajmowały?
Do Cochabamby przyjechałam w poniedziałek wieczorem, 16 stycznia. We wtorek przy śniadaniu zostały mi przedstawione. Przywitałyśmy się. One krótko opowiedziały o sobie - jak mają na imię, skąd pochodzą - ale nie znałam tych miejscowości, więc trudno było mi zapamiętać. Dowiedziałam się, że Anita pracuje jako rehabilitantka, a Helenka jest stewardesą w liniach Wizz Air w Katowicach i obydwie wzięły półroczny urlop bezpłatny. To mnie wzruszyło, bo miałam świadomość, co dzieje się na rynku pracy w Polsce, i w moim odczuciu trochę zaryzykowały. Zdarza się przecież, że po powrocie z takiego urlopu trzeba szukać pracy gdzie indziej. Siostry ze wspólnoty mówiły o nich wiele dobrego, że są pracowite, chętne do pomocy. Chwaliły je.
Polubiły. Ponieważ jednak one były tam już tydzień, a ja byłam gościem, przekazywałam pozdrowienia od matki generalnej, opowiadałam, co się dzieje w Polsce. Dziewczyny bardziej słuchały, niż mówiły.
W środę odwiedziłam ochronkę. One się tam krzątały i też nie było czasu na dłuższą rozmowę. Ale widziałam, że hol ochronki jest już prawie cały wymalowany w kwiaty, na ścianach pojawiły się jakieś szlaczki, w salach dla dzieci - pszczółki. To było ich dzieło, praca wykonana w ciągu pierwszego tygodnia. Każda sala pomalowana na inny kolor. Na podłodze czekało dużo zabawek do ułożenia. One przenosiły wszystkie pomoce ze starego budynku albo układały zakupione nowe rzeczy. Sprzątały, malowały, układały i cieszyły się, że zbliża się dzień, w którym sale zapełnią się dziećmi i one zaczną pracę z nimi. Wkładały w to całe swoje serce, zdolności i umiejętności. Byłam zauroczona obiektem, bo na tle innych był bardzo nowoczesny i kolorowy. Wykładziny we wzory dla dzieci. Nad patio rozciągnięta zielona siatka, która powodowała, że słońce mniej tam świeciło, a było przewiewnie, na ziemi sztuczna zielona trawa, na której miały bawić się dzieci. Poza ochronką spotykałam się z dziewczynami w te dni na mszy św. w naszej kaplicy domowej, wcześnie rano. Były rozmodlone. A potem na wspólnym śniadaniu.

Jakie było pierwsze wrażenie, gdy Siostra je zobaczyła?
Przede wszystkim były bardzo skromne, uśmiechnięte, zadowolone, szczęśliwe, pracowite, rozmodlone, życzliwe. W pierwszym kontakcie nieco onieśmielone.

Dla dzieci w jakim wieku przygotowywano to miejsce?
Od dwóch do czterech lat. Trzy grupy.

Jak liczne?
W starej ochronce każda grupa liczyła ok. 50 dzieci. W tej nowej grupy miały być trochę mniejsze - po ok. 30 osób, aby dostosować się do obowiązujących tam przepisów dla przedszkoli. Podobnie jak u nas.

Na czym miała polegać praca dziewczyn w trakcie roku szkolnego?
Po przygotowaniu tego przedszkola miały pracować w grupach jako pomoc nauczycieli. Ich zadaniem byłoby pomaganie w zajęciach, w karmieniu, przy wyjściach na wycieczki, w animowaniu zabaw. Dziewczyny miały tam być do czerwca. Później mieli przyjechać następni wolontariusze na kolejne pół roku.

Jak wygląda społeczność w Boliwii? Kim są rodzice, którzy posyłają dzieci do ochronki?
Kiedy siostry 32 lata temu zaczęły się tam osiedlać, to na pustym wzgórzu nic nie było. Cochabamba usytuowana jest w dolinie, ale i tak na wysokości ok. 2600 metrów, czyli tak jak nasze Tatry, wokół są góry. Siostry zdecydowały się tam osiedlić, bo z wysokich gór przychodziły ubogie rodziny, przybywały przesiedlone rodziny górnicze, rolnicy w poszukiwaniu pracy i wody. Boliwię poważnie dotyka problem braku wody. Powstawała nowa dzielnica. Są to więc w większości rodziny wielodzietne, ubogie, samotne matki. Jest to raczej ubogi rejon.

Czyli rejon, w którym Siostry prowadzą ochronkę, to coś w rodzaju przedmieścia?
Można tak powiedzieć. Miejsce to jest znacznie oddalone od centrum miasta. Ale dzisiaj to osiedle wygląda już dobrze - jest zabudowane, jedne domy są bogatsze, bo mieszkają tam ludzie bardziej wykształceni i pracujący, ale są też domy biedniejsze, a nawet bardzo ubogie, bo ludzie borykają się z brakiem pracy. Z tego, co słyszałam, młodzież ma problem z zatrudnieniem. Brakuje zajęć dla nich. Pewnie jak w wielu innych społecznościach. Dlatego zdarzały się jakieś drobne kradzieże, ale nigdy nikt nie słyszał o morderstwie na tle rabunkowym. Ewentualnie słychać było o jakichś lokalnych porachunkach czy samosądach, ponieważ tutejsze prawo nie jest tak wydolne jak w krajach europejskich. Znajduje się tutaj kilka szkół, m.in. nasza, im. Edmunda Bojanowskiego, na ok. 2000 uczniów, nauka odbywa się na trzy zmiany, począwszy od zerówki po wieczorówkę dla pracujących. Jest kościół parafialny. Nawet piękne boisko sportowe, jak nasze polskie Orliki. Dzielnica
ta nazywa się Pacata Alta.

Czy to wydarzenie w jakiś sposób wstrząsnęło tamtejszą społecznością?
Zaraz po tym, jak powstała tam placówka misyjna, siedziba Wikariatu Misyjnego naszego zgromadzenia, siostry zaczęły budować szkołę. Placówka działa już 31 lat. Tworzyła ją - nieżyjąca od kilkunastu lat - s. Joela, bardzo charyzmatyczna siostra. Zaczynała od pracy z najmłodszymi, a razem z dziećmi rosły kolejne szkolne budynki. Dziś jest to renomowana szkoła. Wiele osób stara się, by się do niej dostać. Mamy tysiące absolwentów, wielu z nich podjęło dalszą edukację. I z tego powodu w okolicy, i nie tylko
służebniczki są bardzo dobrze znane. Kiedy przed południem w lokalnej telewizji pojawiły się informacje o tych tragicznych wydarzeniach, to ci, którzy byli blisko związani z siostrami, zaraz dzwonili do nas albo przychodzili. Ludzie bardzo to przeżywali. Zapewniali nas o modlitwie. To nie były tylko słowa, szczerze płakali. Tam jest zwyczaj składania kondolencji nie tylko na pogrzebie, więc gdy pojawiłyśmy się w kościele na wieczornej mszy św., wszyscy podchodzili do nas, składali wyrazy współczucia, ściskali. Przychodzili też prawnicy i adwokaci, którzy oferowali swoją pomoc. Byłam tym przejęta. W ubiegłym roku siostry służebniczki zabrały na ŚDM do
Polski grupę młodzieży związaną z ich placówkami w Boliwii i Peru. Wśród nich był 25-letni chłopak z Cochabamby. Siostra Savia po przylocie do Boliwii spotkała się z jego rodziną. Było to bardzo radosne spotkanie. Rodzice serdecznie dziękowali za możliwość wyjazdu i troskę o ich syna w Polsce.

Oni uważnie śledzili to, co działo się w Polsce podczas ŚDM. Mówiło się wtedy dużo o zamachach terrorystycznych, więc bali się o swoje dziecko. Codziennie modlili się, by chłopak szczęśliwie wrócił do domu. W telewizji usłyszeli, że została zamordowana młoda siostra zakonna narodowości polskiej. Taka informacja jako pierwsza pojawiła się w lokalnym programie w Cochabambie 24 stycznia przed południem czasu boliwijskiego. Myśleli, że chodzi o którąś z nas, o s. Teresę albo o mnie. Gdy dowiedzieli się, że chodzi o naszą wolontariuszkę, ból był jeszcze większy, bo pomyśleli, co by czuli, gdyby z Polski nie wrócił ich syn... Jako rodzice nie wyobrażali sobie bólu rodziców Helenki. Prosili, bym, gdy spotkam się z nimi, zapewniła ich, że cierpią tak samo, jakby to była ich córka...

Siostra wspomniała, że widziała dziewczyny krzątające się w ochronce. A później, kolejne spotkanie?
Widziałyśmy się jeszcze w środę przy kolacji. W czwartek z s. Bejzymą pojechałyśmy na inne nasze misyjne placówki i wróciłyśmy dopiero w poniedziałek. Tamtego strasznego dnia...
Spotkałyśmy się na wieczornej mszy św. Ponieważ nie było nas kilka dni, to już pod kościołem zatrzymałyśmy się, by zapytać, jak upłynął im ten czas. Pytałam, co się działo w tym czasie w ochronce, co one tam zrobiły, jak się czują. Okazało się, że w niedzielę nasza siostra zawoziła żywność do ośrodka dla niepełnosprawnych dzieci i zabrała dziewczyny ze sobą. To była ich jedyna wycieczka poza nasz dom zakonny i budynek ochronki. W niedzielę były na mszy św., odbywał się chrzest. Dziewczyny były ciekawe, jak te obrzędy wyglądają w Boliwii.
Pytałyśmy, jak się czują. Odczuwały już, tak jak i ja, jakieś małe problemy jelitowo-żołądkowe. Ale po zmianie sposobu żywienia, klimatu, wody, to raczej normalne. Powiedziałyśmy, że gdyby im nie przechodziło, żeby dały
znać, będziemy jakoś zaradzać tej sytuacji. Siostra Bejzyma pytała, czy czują się tutaj dobrze, bezpiecznie, czy nikt ich nie zaczepiał, nie zakłócał nocy; nasz dom i kościół znajdują się przy głównej ulicy w tej dzielnicy, ochronka jest nieco ukryta za domem i murem. Mówiły, że muszą doładować czy raczej uruchomić zakupione boliwijskie karty do telefonów, a we wtorek lub środę miały jechać z s. Bejzymą do La Paz załatwiać formalności związane z ich pobytem. Kończyła im się miesięczna wiza pobytowa i trzeba było z Konferencji Episkopatu Boliwii uzyskać zaświadczenie, że ich pobyt jest związany z posługą w ramach wolontariatu misyjnego i starać się o wizę na dalszy pobyt. Siostra Bejzyma czekała na potwierdzenie informacji, że wizyta została umówiona i że dziewczyny mogą jechać do stolicy. Zaufana osoba miała je oprowadzić - przez kilka dni miały zwiedzać przy tej okazji miasto. Żegnałyśmy się pod bramą ochronki, mówiły, że jest spokojnie, że nikt tu nie przychodzi, że nikogo nie spotkały. Nie zauważyły, żeby ktokolwiek kręcił się wokół ochronki, żeby zaglądał czy inaczej niepokoił. Czuły się bezpieczne. A my spokojne, że wszystko jest w porządku. Około godz. 20.00 rozeszłyśmy się. One do swoich pokoi w ochronce, my do domu zakonnego.

Helenkę poznała siostra dopiero po jej śmierci...
Tak. Z opowieści Anity i rozmów z rodzicami Helenki. Podczas naszych krótkich spotkań wymieniłyśmy nieco informacji i dostrzegłam te cechy, które już wymieniłam. Wiedziałam, z jakiego rejonu dziewczyny pochodzą, gdzie pracują, czym się zajmują rodzice, ile mają rodzeństwa, trochę o ich wolontariacie i jak wyglądało ich posłanie na misję do Boliwii. Wiedziałam też, jak minęła im podróż. Dziewczyny dobrze czuły się w tamtej wspólnocie zakonnej, siostry dobrze się nimi zaopiekowały. Gdy ojcowie redemptoryści przyjeżdżali odprawiać msze św. w naszej zakonnej kaplicy, ksiądz proboszcz był chyba na urlopie i nie było mszy św. w kościele, Helena i Anita modliły się razem z siostrami. Po tym trudnym wydarzeniu, gdy zaczęłyśmy rozmawiać z Anitą, dowiedziałam się, że Helenka miała chłopaka. Również mama Helenki, już w pierwszej rozmowie telefonicznej ze mną, jeszcze z Cochabamby, mówiła mi z ogromnym bólem, że Helenka z Michałem zaplanowali zaręczyny po powrocie Helenki z Boliwii. Słuchając relacji Anity o tym, że Helenka dzieliła czas na pracę w liniach lotniczych i posługę w innych rozlicznych dziełach, w które była zaangażowana, przyszła mi myśl, że może nawet wcześniej się spotkałyśmy, bo zdarzało mi się latać Wizz Airem z Katowic. Usłyszałam, że ma drugą mamę, że jej pierwsza mama nie żyje, że ma starszą siostrę, która jest muzycznie uzdolniona i pracuje w Lublinie. Przyznam szczerze, że nie wiedziałam, że Helenka pięknie gra i śpiewa - wtedy nie było jeszcze takiego momentu, w którym ona mogłaby te talenty ujawnić wobec nas. Do malowania kwiatów zachęciła Helenkę s. Teresa, a Helenka nigdy nie odmawiała. Nawet jeśli czegoś nigdy nie robiła czy wręcz wydawało jej się, że czegoś nie potrafi, to jednak chętnie podejmowała się wyzwania. Dowiedziałyśmy się, że była bardzo utalentowana, że wszędzie ją chciano i wszędzie świetnie się spisywała w wielorakich działaniach. Anita pokazała nam też fanpage na Facebooku, który prowadziły o swoim misyjnym wyjeździe. Wiedziałyśmy, że za jego pośrednictwem kontaktują się z innymi wolontariuszami, pokazują, czym żyją, co udało im się już zrobić.
Wiedziałam także o ewangelizacji, podczas której Helenka śpiewała na dworcu PKP we Wrocławiu. Byłam zdumiona, taka delikatna, cicha, a tak potężnie brzmiał jej głos. Anita opowiadała też o innych wspólnych wyjazdach, m.in. o pielgrzymce do Ziemi Świętej, którą odbyły rok wcześniej. Jednak pierwsze słowa, które powiedziała Anita tego dnia w rozmowie z nami, to te, że Helenka mówiła, że pięknie jest oddać życie na służbę Panu Bogu. Te słowa przytaczali też inni wolontariusze w swoich świadectwach w Polsce. Później błędnie te słowa Helenki interpretowano, jakoby już wtedy pragnęła umrzeć i narażała swoje życie na niebezpieczeństwo, wyjeżdżając do Boliwii. Rodzice, kiedy się z nimi spotkałam, podkreślali, że Helenka kochała swoje życie, planowała założenie rodziny i na pewno nie miała na myśli w tym momencie dosłownego oddania życia. Bardziej chodziło o służenie Chrystusowi w wolontariacie poprzez pomaganie potrzebującym, oddanie się Chrystusowi poprzez służbę bliźnim. Później, po przyjeździe do Polski, poznawałam ją ze świadectw składanych przez jej młodych przyjaciół i dusz- pasterzy oraz podczas spotkań z rodzicami w jej rodzinnym domu.
W tamtym czasie weszłam tylko raz na stronę salwatorianów, by przeczytać ich oświadczenie. My starałyśmy się o tym wydarzeniu mówić jak najmniej - po pierwsze, było to dla nas bardzo trudne, a po drugie, wzbudzało wielką sensację i wielość komentarzy. Pojawiały się informacje nieprawdziwe, niesprawdzone, oparte na domniemaniach, często krzywdzące i zniekształcające fakty. Wiedziałyśmy, że dla dobra śledztwa lepiej mówić mniej, żeby nasze informacje nie były w żaden sposób przekręcane i nie powodowały niepotrzebnego zamieszania.

To Siostra wróciła do Polski z Anitą?
Trzy dni po tych wydarzeniach, 27 stycznia dowiedziałam się, że moja mamusia miała udar i w ciężkim stanie leży w szpitalu, na drugi dzień doznała wylewu krwi do mózgu, a za tydzień przeszła zawał serca. Rodzeństwo w rozmowach telefonicznych sugerowało, żebym rozważyła powrót do Polski. W tym samym czasie poszukiwałyśmy też możliwości powrotu dla Anity. Pytałyśmy znajomych misjonarzy - czy któryś z nich nie wybiera się np. na urlop do Polski albo czy ktoś zaufany i bliski nie będzie w najbliższym czasie tam leciał. Ostatecznie jedna z sióstr misjonarek, która miała kończyć swoją posługę na misjach w tym roku, przyśpieszyła swój wylot do Polski i zgodziła się na towarzyszenie Anicie. Wiedziałyśmy, że Anita nie może wracać sama. Szczególnie noce były dla niej trudne. Zresztą i w nas nocami wzrastał wewnętrzny lęk. Wszystkie przeżywałyśmy to w sposób podobny, a ona szczególnie. Noce były najtrudniejsze...
Ustaliłyśmy z prokuraturą i policją, że szybko dokonają niezbędnych czynności i przesłuchań, bo ona bezwzględnie musi wracać do Polski, do domu. Znalezienie w tym czasie biletów lotniczych do Europy nie było takie proste. Trwały wakacje i wielu Boliwijczyków latało do Hiszpanii, gdzie mają swoje rodziny. Ze względu na bardzo ciężki stan zdrowia mojej mamy zdecydowałam się wracać do Polski i wraz z moją współsiostrą towarzyszyłam Anicie. Nie mogłam też dokończyć odwiedzania misyjnych placówek, bo s. Bejzyma musiała przebywać w Cochabambie, by załatwiać wszystkie formalności. Wiadomo było, że ochronka jest zaplombowana i nie zostanie otwarta w planowanym terminie. Wyleciałyśmy 5 lutego. Następnego dnia byłyśmy w Polsce. Oprócz rodziców Anity i naszej matki generalnej nikt inny nie znał dokładnej daty i godziny przylotu. Termin przylotu znał jeszcze ks. Mirek, ale nie podawałyśmy dokładnych godzin, żeby nie narażać go na medialne naciski, by ujawnił, kiedy Anita wróci do Polski. Poprzez media to tragiczne wydarzenie nabrało wielkiego rozgłosu w całym świecie. Wizerunki sióstr i dziewczyn pojawiły się w boliwijskiej telewizji, a później także w innych mediach. Stałyśmy się rozpoznawalne. Bałyśmy się w samej Cochabambie, a później także w Madrycie, gdzie miałyśmy przesiadkę, czy w Warszawie, żeby dziennikarze, dowiedziawszy się, że Anita leci do Polski, nie nastawały na nią. Choć i tak informacja ta w przeddzień wieczorem przedostała się do lokalnej telewizji.

Kto Was odebrał z lotniska?
Byli rodzice Anity i jej brat oraz Magda Kaczor z WMS-u. Radość rodziców mieszała się ze łzami. Dziękowali Bogu, że mimo że ich córka przeżyła ogromny strach, to ją mają przy sobie. Wiedzieli, jaki ból muszą przeżywać rodzice Helenki. A po nas, mnie i moją współsiostrę misjonarkę, przyjechała samochodem z Dębicy siostra wydelegowana przez matkę generalną.

Kiedy spotkała się Siostra z rodzicami Helenki?
Pierwszy raz na pogrzebie, a jakiś czas później (2 kwietnia) odwiedziłam ich w domu rodzinnym Helenki. Wcześniej mieliśmy kontakt telefoniczny, już z Polski. Umówiłam się, że przyjadę do nich, ale dopiero po jakimś czasie, po pogrzebie, by mogli spokojnie przeżyć pierwszą fazę żałoby, a także byśmy mieli dużo czasu na rozmowę.
Rodzice pytali o wydarzenia w Boliwii?
Tak, ale wcześniej odwiedziła ich Anita, więc ja przedstawi- łam tylko swoją perspektywę. Zawsze zapewniali nas o modlitwie i swojej bliskości. Czułyśmy, że są to ludzie ogromnej wiary, bo ani nam, ani Panu Bogu nie robili wyrzutów. Mówili, że gdyby nie wiara, byłoby im o wiele trudniej. Straciliby sens życia po tej tragedii, w której stracili umiłowaną córkę. Ponieważ są ludźmi wierzącymi, wiedzieli, że Pan Bóg potrafi obrócić to na dobro, które jest dla nas jeszcze tajemnicą. Zostawili to Jemu. Z naszej strony była ofiarowana ogromna modlitwa i za nich, i za Michała, jako najbliższe osoby Helence. Opowiedziałam im o tym, o co pytali, o czym więcej chcieli się dowiedzieć ode mnie jako od przedstawicielki zgromadzenia, które przyjęło wolontariuszki, które prowadzi tam swoją misję, od osoby, która była tam w czasie tej tragedii i bezpośrednio po niej.

Siostra w czasie uroczystości pogrzebowych powiedziała duże słowo: „Przepraszam".
Te słowa padły w kontekście tego, co wydarzyło się w Boliwii. Tamtejsi mieszkańcy, a nawet policjanci prowadzący śledztwo przychodzili do nas i składali nam kondolencje. Im było ogromnie przykro jako katolikom, którzy rozumieli misję Helenki, że coś tak tragicznego stało się na ich ziemi, że zrobił to Boliwijczyk. Oni wtedy mówili do nas: ,,Przepraszamy; nie wiemy, dlaczego to się stało, ale was za to przepraszamy". Czułam, że muszę to słowo, od ludzi stamtąd, przywieźć rodzicom Helenki.

Wydarzenia w Boliwii na zawsze połączyły zgromadzenie zakonne -służebniczek dębickich ze śmiercią Helenki. Co Siostry myślą o tym z perspektywy czasu?
Tak, to bolesne wydarzenie połączyło nas na zawsze. Patrząc z perspektywy zgromadzenia, miejsce zdarzenia będzie wciąż nam o tym przypominało. Na pewno będzie to w jakiś sposób upamiętnione. Mam głębokie przekonanie, że niewinnie przelana krew Helenki i ten ogrom bólu, który przeżyłyśmy, wyda bogate owoce w Boliwii i tutaj w Polsce, w moim zgromadzeniu, że będzie nowym zasiewem misyjnych powołań, a także lokalnych. Myślę, że powoli Pan Bóg będzie nam odsłaniał głęboki duchowy sens tego wydarzenia, o co od samego początku się modlę. Moja rodzina zakonna i rodzina Helenki, a także szerokie grono jej przyjaciół, znajomych, staliśmy się jedną wielką rodziną, najpierw pogrążoną w żałobie po stracie Helenki, później złączoną w uwielbieniu Boga za dar Helenki i piękno jej życia zjednoczonego w młodym wieku tak mocno z Chrystusem. To wielki dar i wzór dla nas i dla młodzieży.
Ogromnym zaskoczeniem dla mnie była duża liczba ludzi młodych zaangażowanych w Wolontariat Misyjny Salvator z Dębicy i okolic. Poznałam ich podczas ŚDM w naszym rejonie, ale nie wiedziałam o ich zaangażowaniu misyjnym. Po śmierci Helenki zainicjowali modlitewne czuwanie 24 lutego w Dębicy, w którym wzięli udział także Anita, Michał, Magdalena Kaczor i kilka osób z Trzebini wraz z opiekunem ks. Markiem Gadomskim. Wspaniała grupa, która nie zniechęciła się po tej tragedii, lecz umocniła swoje powołanie do służby bliźnim, do ewangelizacji w innych krajach.

Czy zaproszą Siostry jeszcze kiedyś do Cochabamby wolontariuszy misyjnych?
Zaproszenie jest wciąż otwarte, aktualne. Myślę jednak, że jeszcze trochę czasu musi upłynąć, zanim do Cochabamby przyjadą wolontariusze. Ta tragedia zachwiała w nas głębokie przekonanie o naszym bezpieczeństwie, którego nikt do tej pory niczym nie naruszył. Wciąż nie znamy prawdziwych motywów tego czynu, co nadal wzbudza lęk o bezpieczeństwo wolontariuszy. Została przekroczona jakaś granica naszej przestrzeni zakonnej w kompleksie budynków, które od 31 lat służyły tamtejszej społeczności, i odbudowa tego zaufania wymaga czasu. Siostry również potrzebują czasu, by wyciszyły się emocje, by lęk został pokonany mocą wiary w Bożą opatrzność, w zwycięstwo Jezusa nad wszelkim złem, który i to miejsce sprofanowane
złym czynem potrafi zamienić w miejsce błogosławione.

Czy ewentualny proces beatyfikacyjny mógłby w tym pomóc? Co Siostra myśli o tym, że Helenka może zostać błogosławioną?
Myślę, że może zostać błogosławioną. Jej życie głęboko zjednoczone z Jezusem, oddane Jezusowi i służbie bliźniemu za tym przemawia. Jednak pozostawiam to Bożej opatrzności i mądrości Kościoła, który każe czekać przynajmniej pięć lat do rozpoczęcia procesu. Ten czas jest potrzebny, by opadły emocje, oczyściły się zniekształcone, nadinterpretowane, naznaczone sensacyjnością informacje, by rozwinął się oddolnie kult, byśmy dostąpili łask wyproszonych przez jej wstawiennictwo. Jestem przekonana o jej świętości, że jest zbawiona. Mogę wzywać jej wstawiennictwa i tak czynię, wierząc w świętych obcowanie. Ogłoszenie jej przez Kościół błogosławioną, po przeprowadzeniu wszystkich procedur przewidzianych prawem, będzie urzędowym potwierdzeniem jej świętości, którą już dostrzegamy, i zezwoleniem na publiczny kult.

Dębica, kwiecień 2017


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
uel
Dux Ducis unum inter multi
Dux Ducis unum inter multi



Dołączył: 07 Kwi 2019
Posty: 1211
Przeczytał: 27 tematów

Pomógł: 75 razy
Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Kraków/Raba Wyżna
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:46, 14 Kwi 2024    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum KATOLICKIE FORUM - Wirtualny klasztor PÓJDŹ ZA MNĄ ! Strona Główna -> Misje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin